sobota, 31 grudnia 2016

...należę do Kręgu

07:49 3
     Prawdopodobnie jest to ostatni post w tym jakże wspaniałym dla mnie roku 2016 i mimo że do zrecenzowania mam jeszcze kilka innych książek, m. in. drugą część Magnusa, dwie części Silver, Osobliwy dom Pani Perrigrine i jeszcze trochę, to zdecydowałam się na pierwszą część trylogii Engelsfors, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie pod koniec tego roku.

     Akcja książki Krąg Matsa Strandberga i Sary B. Elfgren rozgrywa się w nudnym, zwyczajnym szwedzkim miasteczku Engelsfors, a jej bohaterkami są pięć dziewczyn, które właśnie zaczęły naukę w liceum i kompletnie się od siebie różnią: Vanessa - popularna imprezowiczka, Minoo - nieciekawa kujonka, Anna-Karin - prześladowana od podstawówki, Linnèa - narwana emo oraz Ida - po prostu suka. Już zaraz na początku dochodzi w szkole do serii niecodziennych wydarzeń, takich jak samobójstwo Eliasa - przyjaciela Linnèi, a dziewczyny podejrzewają, że jest z nimi powiązana dyrektorka liceum - Adrianna Lopez. Zaraz na początku u jednej z nich pojawia się nowa zdolność - Vanessa pewnego dnia staje się niewidzialna. Gdy na niebie pojawia się czerwony księżyc, który widzą tylko nieliczni zaczyna się ich przygoda...

     Krąg zainteresował mnie już w pierwszym rozdziale poprzez śmierć Eliasa. Jest w niej to coś, co sprawia, że nie chce kończyć się jej czytać i pragnie się natychmiast dostać odpowiedzi na wszystkie pytania i zagadki. Wiele razy fabuła zmienia swój bieg o sto osiemdziesiąt stopni i tylko czasami zwalnia tempo. To tempo według mnie jest nawet trochę irytujące - wydarzenia, które powinny być krótkie dla mnie toczą się w nieskończoność, natomiast te fragmenty trzymające w napięciu, np. wewnętrzna walka z demonem czy starcie na końcu książki, są trochę przykrótkie. Nie podoba mi się również to, że zło nie ma żadnej swojej nazwy, tylko jest po prostu Złem.
     Bohaterki są wielowymiarowe, stopniowo poznajemy ich psychikę, jednak nie na tyle, żeby od razu wszystko wiedzieć, bo przecież musi coś zostać na pozostałe dwie części. Niestety mało dowiadujemy się o Idzie, ale mam nadzieję, że to się jeszcze zmieni, bo byłoby to tak trochę niesprawiedliwe. Najbardziej denerwującą mnie postacią zdecydowanie jest Anna-Karin, którą nieustannie czytam jako Anna Karenina, ponieważ najpierw coś robi, potem całkowicie się z tego wycofuje i nie ma zamiaru używać swojej mocy. Jest dziecinna. Na razie jeszcze nie mam ulubionej postaci.  Pardon - czułam sympatię do jednej postaci jednak ona już się nie pojawi. To jest przykre. Bardzo polubiłam Nicolausa, przewodnika czarownic, i jego kota. Jednooki Kot jest naprawdę spoko.
     Mimo kilku wad Krąg Matsa Strandberga i Sary B. Elfgren to nieustannie trzymająca w napięciu lektura i bardzo miłe zaskoczenie na koniec tego roku. Wprawdzie jest o magii, jednak jeszcze w tej części nie jest to jakieś pierwszoplanowe, ale to zapewne też się jeszcze zmieni. Polecam wszystkim wielbicielom fantastyki i niech nie zrażą was trochę trudne do przeczytania szwedzkie słowa.
     Udanego Sylwestra i Szczęśliwego Nowego roku! 😘

sobota, 26 listopada 2016

...dostrzegam Wszystko to, co wyjątkowe

03:38 3
     Książka, której nie mogłam się doczekać, ale czy warto było czekać? Kolejny wielki sukces czy może tym razem wielka klapa? To i wiele więcej w tym właśnie poście o powieści jedynego i niepowtarzalnego Matthew Quicka Wszystko to co wyjątkowe.

     Główną bohaterką jest Nanetee O'Hare, a wszystko zaczyna się od tajemniczej powieści pt.: Kosiarz Balonówki i pechowych Walentynek. Nanetee jest gwiazdą szkolnej drużyny piłkarskiej, jednak od kilku lat marzy o tym, żeby z nią skończyć. Nie myśli o przyszłości, nie jest typową nastolatką. Przeżyła kilka trudnych okresów w życiu, jednak kiedy poznaje Alexa wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. Zostaje buntowniczką, mówi wszystko co myśli, opuszcza drużynę i pokazuje całemu światu środkowy palec. Razem z Alexem chce odkryć tajemnicę Kosiarza i jego autora.

     Co myślę o Wszystko to co wyjątkowe? Powiem tak - zawiodłam się, Panie Quick. Wprawdzie jest to dobra książka, ale naprawdę słaba w porównaniu z innymi jego autorstwa. Porusza bardzo ciekawy temat tego, jak zmieniamy się pod wpływem książek, jednak nie zachwyciła mnie.
     Jestem także zdegustowana tym, że to nie Moondrive (Wydawnictwo Otwarte) wydał tę książkę i to nie tylko dlatego, że nie pasuje do pozostałych. Po prostu od razu czuć, że coś nie pasuje - inne kartki, inna czcionka...
     Jeżeli ktoś nie czytał poprzednich powieści Quicka to być może Wszystko to co wyjątkowe spodoba mu się. Nie porusza, raczej traktuje o lekkomyślności nastolatków. Ale nie takiej lekkomyślności "w normie" tylko takiej mocno przesadzonej. Trudno mi nawet cokolwiek napisać o tej powieści, bo nawet nie wywołała u mnie żadnych uczuć.
     Jednak coś mi się w tej książce podoba: tajemnica powstania Kosiarza Balonówki. Kogo z nas nie intryguje to, dlaczego książka powstała, jakie były intencje autora, co go skłoniło do stworzenia takich a nie innych postaci i właśnie takiej historii?
     Jak już wcześniej napisałam podoba mi się to, że Quick uwzględnił w tej powieści to, jak możemy się zmieniać pod wpływem książek. Na mnie bardzo wywarły wpływ Wybacz mi, Leonardzie i Prawie jak gwiazda rocka jego autorstwa, Złodziejka książek Markusa Zusaka i tak właściwie uważam, że większość przeczytanych przeze mnie pozycji literackich w jakiś sposób mnie zmieniło.

sobota, 19 listopada 2016

...o tym kto mnie inspiruje

06:03 0
     Obiecałam wam post o "Wszystko to, co wyjątkowe", jednak z tym postem zwlekam już przynajmniej pół roku. Więc nie przedłużając: o osobach, blogach, książkach i piosenkach, czyli o tym kto mnie inspiruje.
     W życiu potrzebujesz inspiracji, albo desperacji.
~Anthony Robbins
A oto Ola we własnej osobie...
Nie dość, że świetnie pisze to jeszcze robi cudne zdjęcia *-*
     Jako pierwsza: niepowtarzalna Aleksandra Klisko, prowadząca blog Antypatycznie.pl, o którym sama pisze: "Lekko ironicznie, z pewnością subiektywnie o absurdach. Długopisem vege, homo, lewaka. Czyli marazm i degrengolada." oraz "Czym jest ? Stroną o wszystkim i niczym. Krótko i na temat, co gryzie i podnieca. O drobnostkach i rzeczach wielkich. W Polsce i daleko niż dalej." Czytam jej blog od jakiś sześciu miesięcy i z niecierpliwością czekam na każdy kolejny wpis. Motywuje do działania i poniekąd zmieniania siebie, a także świata, chociaż może sama nie jest tego świadoma. Po prostu czytając jej bloga chce się więcej, więcej i jeszcze więcej. Jasne, że to co pisze nie trafi do każdego, ale może warto się zatrzymać, przeczytać i pomyśleć? Osobiście uważam, że mogę śmiało uznać ją za mój autorytet.

     Kolejna osoba to moja koleżanka ze szkoły - Ania. Takie zwykłe imię i z wyglądu nie przypomina
osoby, która może inspirować, a tym bardziej wolontariuszki pomagającej ludziom, jednak to właśnie dzięki niej także zostałam wolontariuszką w Ośrodku Edukacyjno-Leczniczo-Rehabilitacyjnym. Po raz pierwszy zetknęłam się z nią w drugiej klasie gimnazjum na spotkaniu Samorządu Uczniowskiego, a potem współpracowałam z nią podczas szkolnego wolontariatu. We wrześniu zachęciła mnie do zapisania się na wolontariat do Ośrodka. Zapisałam się, pojechałam, dalej jeżdżę, ale co ważne - patrząc, ile ona wkłada serca w zajmowaniu się tymi dziećmi... To serce właśnie mnie inspiruje do bycia po prostu (albo aż) lepszym.
     Płynie się zawsze do źródeł pod prąd. Z prądem płyną śmiecie.
~Zbigniew Herbert
     Autor mojej ulubionej książki Wybacz mi, Leonardzie, czyli Matthew Quick nie tyle inspiruje, co zmusza na dostrzeganie problemów różnych ludzi i pomagania im. Inspiruje do pracy nad sobą, pokazywania prawdziwego siebie i wyłamywania się poza schemat, i to nie "w przyszłości", ale "teraz".
     We run for cover like a skyscraper's fallin down 
~Green Day Troubled Times
     Czas na muzykę, więc na jedną z ważniejszych rzeczy w moim życiu. Dwóch moich ukochanych artystów - Ed Sheeran i Troye Sivan, a także najwspanialszy według mnie zespół - Green Day. W jaki sposób mnie inspirują? Ci dwaj pierwsi z pewnością dogłębnie porusza mnie swoimi głosami i muzyką. A co z Green Day'em? Oni, a tak właściwie Billie Joe Armstrong, zawierają w swoich tekstach prawdę o otaczającym ich, a także nas, świecie.
     Glazed eyes, empty hearts
Buying happy from shopping carts

~Troye Sivan Happy Little Pill
     Tak naprawdę inspiruje mnie całe mnóstwo rzeczy i ludzi, których nie sposób wszystkich tu wymienić, dlatego wybrałam tylko najważniejszych. Bez nich nie robiłabym tego, co robię i nie byłabym tym, kim jestem.

wtorek, 1 listopada 2016

...odwiedzę kilka Targów Książki 😍 #2

08:21 1
      W sobotę przybyłam, zobaczyłam i zwyciężyłam. Co takiego? Oczywiście XX Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie! 29 października odbył się trzeci dzień Targów, w których uczestniczyłam w tym właśnie dniu. Co widziałam i kupiłam? Kogo spotkałam i co zdobyłam? O tym właśnie w tym poście.

Jak to mniej więcej wyglądało?

     Tak jak w zeszłym roku Targi Książki odbywały się w Expo Kraków i trwały cztery dni - od czwartku (27 października) do niedzieli (30 października). W zeszłym roku myślałam, że jest bardzo dużo ludzi, ale to co się działo w sobotę to była jakaś totalna masakra - a niby Polacy nie czytają książek. Chociaż mogli ich też przyciągnąć takie osoby jak Martyna Wojciechowska, Robert Makłowicz, Wojciech Cejrowski czy Margaret. Oprócz nich byli oczywiście wspaniali pisarze, np.: Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe). Niestety nie było w tym roku żadnego zagranicznego autora książek dla młodzieży nad czym ubolewam.
Wiki z Tysiąc Żyć Czytelnika
 i jej "mały" stosik książek
Martyna Wojciechowska...
Ciekawe czy w końcu podpisała wszystkie książki...

Co kupiłam?

     Oczywiście książki :D Są to: Magnus Chase i bogowie Asgardu: Młot Thora Ricka Riordana, Harry Potter i Przeklęte Dziecko, Silver Kristen Gier oraz Ale Ciacho! Damiana Kordasa (dokładnie w tej kolejności). Zabawne dla mnie jest to, że zanim poszłam na Targi to byłam w Saturnie i kupiłam trzy płyty... tego samego zespołu! Są to Revolution Radio, American Idiot i 21st Century Breakdown Green Day'a :) Kupiłam sobie jeszcze etui na książki, aby nie niszczyły się one, gdy biorę je do szkoły oraz pozbierałam kilka zakładek.
Moje zdobycze ♥
Let's take a selfie :'D

Kogo spotkałam?

     Tak jak w zeszłym roku czekałam półtorej godziny, jednak nie z powodu tłumu, ale po prostu tej osobie spóźnił się pociąg. A kto to taki? Zwycięzca czwatej edycji MasterChefa Damian Kordas! W sumie spotkanie z nim było jednym z głównych powodów dlaczego pojechałam. Byłam jedną z pierwszych osób, którym podpisywał książkę ♥ Rozmawiałam z nim kilka minut i jest bardzo, bardzo pozytywną i sympatyczną osobą :)

Mam dość tłumu i ludzi!

     Czas na negatywną stronę Targów Książki - tłum. Można pomyśleć, że spotka się tam samych spokojnych i kulturalnych ludzi... nic bardziej mylnego! Czekając na Kordasa stałam w tłumie przy stanowisku, gdzie miał podpisywać książki. W tym czasie książki podpisywała Nela Mała Podróżniczka, a rodzice z dziećmi tak bardzo się pchali, że niemal zostałam zmiażdżona. Najbardziej wkurzyły mnie dwie osoby: wysoka kobieta w szarym płaszczu i facet z wózkiem. Najpierw o tej pierwszej - stałam sobie spokojnie w "pierwszym rzędzie", ona znikąd się pojawiła i zaczęła się rozpychać. Zajmowała więcej miejsca niż trzech ludzi. Serio! A co z facetem z wózkiem? Po pierwsze co za idiota bierze dziecko w dużej spacerówce na Targi, gdzie jest taki ogrom ludzi i do tego staje w najbardziej licznej i ciasnej kolejce! Jednak co tak naprawdę mnie w nim wkurzyło? Opiekunka stoiska powiedziała, że wszyscy mają zrobić krok do tyłu, a ten wyjechał do mnie z pretensjami "co ty robisz, jak możesz się tak rozpychać". Pominę już fakt, że on pojawił się znikąd, więc on ewidentnie musiał się przepchać. Niemniej zrobiło mi się przykro, bo nienawidzę, gdy ktoś oskarża bezpodstawnie, a jeszcze bardzie, gdy ta osoba jest totalnie nieokrzesana i nieodpowiedzialna. Na szczęście jeden ze sprzedawców wpuścił mnie, gdy powiedziałam, że chcę się dostać do Damiana, a nie do Neli. Mina faceta z wózkiem była bezcenna.
♥♥♥

Podsumowując

      Może i mam na jakiś czas ludzi, ale 29 października z pewnością nie był dniem zmarnowanym. Zawsze miło pobyć z osobami mniej więcej swojego pokroju. Jeżeli byliście to koniecznie napiszcie w komentarzach swoje wrażenia! Do zobaczenia w przyszłym roku :)
      A już za niedługo pojawi się recka książki Matthewa Quicka Wszystko to, co wyjątkowe. Już teraz zapraszam!

...Bu! - Halloween Book Tag

07:04 0
     Najpierw miał być post o Targach Książki w Krakowie, jednak czekam na zdjęcia, a z tym postem nie mogę za bardzo czekać... Tak więc tag książkowy (kto by się spodziewał) w tematyce Halloween. Nominowana zostałam przez Paulinę z Volusequat, która współtworzyła ten tag razem z Filipem (Puffonem), który prowadzi blog Filip w Labiryncie Książek.

1. Wilkołak - książka, w której występują czworonogi

     Hm... Niech będzie Wyścig Śmierci Maggie Stiefvater. Występują tam konie, więc raczej na pewno zalicza się do tej kategorii.

2. Wampir - książka z dużą ilością krwawych walk

     I tu mam problem. Gdyby chodziło o samą ilość krwi nie byłoby problemu, ale walki? Hm... Chyba Dar Julii Taherah Mafi... Serio, nie mam innego pomysłu.

3. Cerber - książka z wątkiem mitologii

     Oczywiście, że jest to książka Ricka Riordana, tylko którą to wybrać... Niech będzie Magnus Chase i bogowie Asgardu: Młot Thora, bo właśnie czytam :)

4. Dynia - książka z denerwującymi bohaterami

     Mam tylko jedno pytanie... Dlaczego dynia?! Nie ogarniam :/ Ale dobra. Książka z denerwującymi bohaterami to zdecydowanie Wyścig Jenny Martin.

5. Cukierek, albo psikus - najzabawniejsza książka

     Najchętniej napisałabym, że Apollo i boskie próby: Ukryta Wyrocznia Riordana, ale przecież nie będę dawać dwóch książek tego samego autora. Wybieram więc Wybacz mi, Leonardzie Matthewa Quicka, bo może nie jest o zbyt zabawnym temacie, ale ja prawie nieustannie się śmiałam.

6. Kostiumy - książka, w której bohater ukrywa swoje "prawdziwe ja"

     I tu znowu mam problem, bo od razu nic nie przychodzi mi do głowy. Mam! Mroczne Umysły Alexandry Bracken.

7. Koniec psot - książka, która skończyła się za szybko

     Zdecydowanie Korona Kiery Cass. Książka kończy się tak nagle i szybko, że ma się wrażenie jakby autorce przestało się chcieć pisać.

8. Apokalipsa zombie - kogo tagujesz?

     Jako, że już po Halloween nie taguję nikogo... Chyba, że chcecie wykonać ten Tag - możecie się wtedy czuć nominowani.

niedziela, 25 września 2016

...jestem Graczem

09:47 1
    - Miłe jest przereklamowane - mówię. Tak samo jak odpowiedzialne, lojalne oraz każdy inny przymiotnik, którym zostałam opisana w księdze pamiątkowej naszej klasy.
     Agresja napędza agresję, pieniądze napędzają pieniądze, a w tym wypadku gra napędza grę. Witam w, być może nieodległej przyszłości, gdzie adrenalina u większości to podstawa.
     Serce wali mi jak sportowcowi, a im bardziej tłum wiwatuje, tym czuję się bardziej podniecona. Podejrzewam, że to właśnie napędza celebrytów.
     Vee, główna bohaterka, jest ukryta za kurtyną, którą podnosi i opuszcza we właściwym czasie. Nie doszukujcie się tu jakiejś głębokiej metafory, po prostu tak jest - to jej zadanie, oprócz robienia makijażu aktorom, w szkolnym teatrze. Ubiera się w stylu vintage, uwielbia projektować, przypisuje swoje cechy temu, że jest Koziorożcem i przez miesiąc w mojej opinii jest beznadziejnie zakochana.
     Znacie powiedzenie, że zraniona dziewczyna jest zdolna do wszystkiego? Cóż... Vee nam to udowadnia. Dołącza do dystopijnej i szalonej gry o nazwie NERVE. Na czym polega? To takie "prawda czy wyzwanie" tylko brakuje opcji "prawda". Jak już powiedziałam "gra napędza grę"... Za każde wykonane zadanie otrzymuje się nagrodę, a organizatorzy dbają, aby była ona jak najbardziej atrakcyjna. Każdy lubi wygrywać, prawda? NERVE można porównać do dzisiejszego hazardu. Zaczyna się od małych stawek. "Hej, wykonałem wstępne wyzwanie i nie było źle... Zagram dalej, mogę znowu wygrać, więc czemu mam nie spróbować?". I tak ciągle, i ciągle, aż do rundy finałowej, z której, gdy zdecydujesz ją podjąć, nie ma już wyjścia.
     Bezpieczeństwo zapewnione przez rozgłos to moja nowa mantra.
     NERVE Jeanne Ryan dostałam wczoraj i tuż przed snem pomyślałam "a przeczytam sobie przynajmniej prolog" i to wystarczyło, abym się całkowicie wciągnęła. Do piątej nad ranem czytałam, bo nie mogłam się oderwać, mimo że koło drugiej, gdy ktoś zgasił mi światło (nawet nie zauważyłam kto) zaczęłam czytać w świetle z komórki (co stworzyło idealny nastrój), bo nie chciałam się odrywać, a po przeczytaniu było jedno wielkie "Wow" i goniące się myśli. Już dawno nie miałam kaca książkowego - mniej więcej od listopada i Wybacz mi, Leonardzie. Od razu wzięłam laptop i zaczęłam pisać.
     Oczywiście nie odbyło się bez wątku miłosnego, ale da się go znieść. Od 38 strony powtarzałam "Bądź z Tommy'm, bądź z Tommy'm", bo Ian jakoś niespecjalnie przypadł mi do gustu. Niestety potem okazał się świnią.
     Podoba mi się to, że książka Jeanne to naprawdę coś nowego, bo naprawdę nie kojarzę ani książki, ani filmu bazowanej na "prawda czy wyzwanie" lub innej tego typu grze. Doszukałam się tylko schematu "szara myszka robi coś szalonego", ale tylko dla siebie i nie zgrywa bohaterki.
     Zakończenie trochę nie pasuje do całości, bo jest za spokojne, ale autorka pozostawiła je półotwarte - historia może spokojnie zakończyć się w jednej książce, albo może być jeszcze kontynuowana.
     Akcja ma szaleńcze tempo, a każda strona zaskakuje. To, czy książka się spodoba w dużej mierze zależy od uwielbienia do adrenaliny i bycia "na bieżąco". Ta książka może nawet przerazić, bo według mnie jest prawdopodobne, aby powstała taka gra, a gdy to nastąpi pozostanie tylko jedno pytanie: Grasz czy nie?
     Ludzie, którzy lubią wygrywać, zawsze będą grać.
     Szczerze? Zagrałabym w NERVE i to nie dla nagród, ale dla "zabicia czasu". Wiem! Macie może jakieś pomysły na wyzwania? Jeżeli tak, to piszcie w komentarzach, a być może któreś z nich wykonam?

sobota, 10 września 2016

...jestem optymistyczną (prawie) gwiazdą rocka

09:28 0
     Moje kolejne spotkanie z Matthewem Quickiem, czyli Prawie jak gwiazda rocka mogę zaliczyć do udanych. Dlaczego? Zapraszam do przeczytania :)

     Amber Appleton jest pozytywnie nastawioną do życia uczennicą liceum w mieście Childress, które ona sama określa jako miasto życzliwych ziomali i ziomalek. Mieszka w żółtym szkolnym autobusie 161 razem z mamą i psiakiem, który jest mega dżentelmenem, o imieniu Bobby Big Boy, jednak nie przeszkadza jej to w byciu optymistką. Odwiedza lokalny dom metodystów z, w szkole należy do Federacji Fantastycznych Fanatyków Franka, śpiewa z Chrystusowymi Diwami i wszystkich zaraża swoją energią. Bez kitu!
     Niestety pewne tragiczne wydarzenie odbiera jej chęć życia... Nie chce nikogo widzieć, traci entuzjazm, czuje się beznadziejnie, jednak nie traci nadziei, że kiedyś może będzie lepiej.


      Może czasem, w wyjątkowych sytuacjach, lepiej jest uchwycić inną chwilę, jeśli obecna nie jest dla ciebie tą właściwą. Czasem miło jest myśleć o tym, że przed nami jeszcze wiele chwil. Zawsze.
     Dosyć niepewnie podchodziłam, bo po pokochaniu Wybacz mi, Leonardzie trochę bałam się zawodu, jednak na szczęście autor mnie nie zawiódł. Amber zdobyła moją sympatię już po dwóch stronach lektury, a kończąc czytać naprawdę żałowałam, że muszę się z nią już pożegnać. Zaraża swoją energią i optymizmem bardziej niż grypa w okresie jesienno-zimowym.
     Prawie jak gwiazda rocka wg mnie nie pobiła Wybacz mi, Leonardzie, ale występuje pomiędzy obiema historiami pewne podobieństwa. Obaj bohaterowie nie boją się mówić tego, co myślą, podchodzą nieco sarkastycznie do życia i mieli swoje momenty totalnej beznadziejności. W obu książkach stopniowo odkrywamy przeszłość bohaterów, w czym Matthew Quick osiągnął mistrzostwo. Łączy je również ważny element: nadzieja na lepsze życie, która łączy wszystkie książki autora. Jednak z Wybacz mi... bije atmosfera przygnębienia i zrezygnowania, a w Prawie jak... mimo momentów beznadziejności wyczuwa się pozytywną energię i optymizm. Leonard jest raczej pesymistą i niechętnie podchodzi do większości ludzi, natomiast Amber wręcz przeciwnie.
     Co w ogóle myślę o powieści M. Quicka Prawie jak gwiazda rocka? Jest niesamowicie interesująca, motywuje do działania i zrobienia czegoś wielkiego, a także do zmian - zarówno tych może nieznacznych, jak i tych, które zmienią nasze życie nawet o sto osiemdziesiąt stopni. Czyta się szybko, a przez ogromny optymizm, przesympatyczną bohaterkę i ciekawą fabułę po prostu nie chce się kończyć czytać, mimo jednego przewidywalnego wydarzenia. Dzięki niej, a także pozostałym książkom Quicka, odzyskałam nadzieję na to, że wszystko może się zmienić na lepsze, nieważne w jak krytycznej sytuacji się znajdujemy. Bez kitu!

wtorek, 6 września 2016

...chodzę po Bulwarze Zniszczonych Marzeń

09:54 0
     Przedstawiam wam jedyny i niepowtarzalny, mój ulubiony zespół Green Day. Już kiedyś o nich pisałam, jednak w związku z premierą ich dwunastego krążka, zatytułowanego Revolution Radio, który ma premierę już siódmego października,postanowiłam odświeżyć ten post.
       W obecny skład grupy wchodzą: 
  • Billie Joe Armstrong - wokalista, gitara, harmonijka ustna oraz fortepian
  • Mike Dirnt - gitara basowa, wokal wspierający
  • Tre Cool - instrumenty perkusyjne
       Gatunkowo najbliżej im do punk rock'a. W ich tekstach jest wiele uczucia, każdy teledysk to małe filmowe dzieło. Uwielbiam wszystkie ich piosenki ♥ 
       Jedna z moich ulubionych to Wake me up when September ends. Armstrong napisał ją z myślą o ojcu, który umarł, gdy miał dziesięć lat. Wokalista załamał się po jego śmierci, a wg "legendy" mamie powiedział tylko Wake me up when September ends (Obudź mnie, kiedy wrzesień się skończy). Dla mnie jest ona szczególnie ważna ze względu na to, że moja przyjaciółka i ja na obozie śpiewałyśmy ją przynajmniej raz dziennie ją śpiewałyśmy. Już zawsze, zawsze będą kojarzyć ten utwór z nią i tamtym obozem, a za każdym odsłuchem mam w oczach łzy. Do tej piosenki na tekstowie pojawił się jak dla mnie interesujący komentarz: Już jakiś czas temu natrafiłam na informację, że wrzesień to miesiąc w którym ludzie najczęściej popełniają samobójstwo. Wszystko staje się bardziej smętne i szare, a problemy się powiększają. I rzeczywiście coś w tym jest, może też o to chodzi w tej piosence. Może nie należy brać tego dosłownie tylko potraktować ten wrzesień jako najcięższy okres w naszym życiu z którego pragniemy się obudzić jak ze złego snu - trochę zagmatwana wypowiedź, ale może o to też chodzi w tej piosence?
       Drugą jest Boulevard Of Broken Dreams. W 2005 roku otrzymała Nagrodę Grammy w kategorii Nagranie roku, a w 2010 magazyn The Rolling Stones ustnowił ten utwór Singlem Dekady. Jest kontynuacją piosenki Holiday, o której powiem później. Jest to moja piosenka. O mnie, o tym co czuję i mogę śmiało powiedzieć, że jest moją esencją. My shadow's the only one that walks beside me My shallow heart's the only thing that's beating Sometimes I wish someone out there will find me Till then I walk alone - na razie idę przez życie sama, moje serce jest płytkie, bez uczuć, ale tylko czasami marzę, aby ktoś znalazł mnie na moim pustkowiu. Jeżeli ktoś chce mnie poznać, radzę posłuchać tej piosenki i ją zrozumieć, bo część mnie jest w niej ukryta.
       Kolejny utwór to Holiday, który już się przewinął w tym poście. Napisany został przed wyborami w 2004 roku. Piosenka napisana i nagrana jest tak, jakby tworzona była podczas rewolucji. I beg to dream and differ from the hollow lies - Pozwalam sobie marzyć i nie zgadzać się z tymi pustymi kłamstwami - to moje hasło życiowe, które pochodzi właśnie z tej piosenki. Słuchając jej zawsze mam ochotę coś rozwalić.
       I na koniec najnowszy utwór Green Day'a - Bang Bang, która promuje najnowszy album zespołu. Kocham, kocham, totalnie kocham! Ta piosenka daje niezłego kopa. Jeżeli cała płyta będzie taka, jak ten utwór to będzie to niepodważalny sukces! Warto było czekać te cztery lata i jeżeli gdzieś w pobliżu mojego kraju będzie ich koncert to na milion procent jadę.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

...jestem Czerwoną

11:14 0
     Mogę powiedzieć, ze tę książkę czytałam "na szybko", ponieważ czytałam ją na obozie, w krótkich przerwach pomiędzy treningami, a posiłkami. Przedstawiam Mroczne Umysły Alexandry Bracken.
     Najmroczniejsze umysły skrywają się za fasadą najzwyklejszych twarzy
     Jest to kolejny scenariusz tego, co może się stać w przyszłości ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki. W wersji A. Bracken większość dzieci umrze na podejrzaną chorobę zwaną Ostra Młodzieńcza Neurodegeneracja Idiopatyczna, w skrócie OMNI, a u tych, które przeżyją nastąpi dziwna zmiana w umyśle, dzięki której otrzymają paranormalne umiejętności.
     Do tej drugiej grupy należy Ruby Elizabeth Daly i trafia do "ośrodka rehabilitacyjnego" dla takich jak ona. Zostali podzieleni na Czerwonych, Pomarańczowych, Żółtych, Niebieskich i Zielonych w zależności od umiejętności idiopatycznych. Po pewnym czasie z obozu zaczynają znikać Czerwoni, Pomarańczowi i Żółci...
     Nie, oni nie lękali się o dzieci, które mogły umrzeć. Nie martwili się pustką, którą miały po sobie pozostawić. Oni bali się nas - tych, którzy przeżyli.
     Mroczne Umysły wciągnęły mnie coś koło ósmego rozdziału, więc za każdym razem, gdy przerywałam czytać, z wielkim żalem odkładałam lekturę. Ruby jako główna bohaterka bardzo przypadła mi do gustu, chociaż na sam koniec naprawdę się na nią wkurzyłam. Jest stworzona na schematach, ale trochę nietypowa, tak jak jej zdolności. Posiada fascynującą przeszłość, którą w pełni odkrywamy przez prawie całą książkę. Bardzo polubiłam również Liama i hafciareczkę Charlesa, a urocza niewinna Suzume jest po prostu moją wymarzoną młodszą siostrą.
     Jak dla mnie najgorszą stroną powieści jest zakończenie, bo okazało się, że Ruby jak większość głównych postaci jest durnie szlachetna, jednak mogę to wybaczyć.
     Podoba mi się świat wykreowany przez autorkę. Jest mroczny i mimo że jest on zbudowany na obecnych Stanach, pojawiają się wspominki o innych krajach, co one zrobiły, gdy w Ameryce pojawiło się pokolenie Psi, co pojawia się w mało której historii. W kraju panuje chaos, który próbuje "naprawić" prezydent Gray, jednak w ciągu fabuły pierwszej części osobiście się nie pojawia.
     Książka Alexandry B. wciąga, jednak każdego w innym momencie. Jest to jedna z tych historii, która może niepokoić. Jest nieoczywista, zaskakująca, jednak nie miałam poczucia, że muszę już, zaraz, od razu przeczytać kolejną część, czyli Nigdy nie gasną, ale od soboty stoi już na półce i za niedługo zacznę ją czytać.
     Mroczne Umysły A. Bracken polecam każdemu, kto lubi mroczne scenariusze przyszłości ;)

sobota, 20 sierpnia 2016

...nie chcę dorosnąć

13:12 0
     - Większość sprawia wrażenie nieszczęśliwych - przyznałem. - Choć z całej siły próbują to ukryć. Ale dzieci ukrywają to lepiej niż dorośli, prawda? Mam taką teorię, że z wiekiem tracimy zdolność do bycia szczęśliwym.
    Często słyszę, i wy na pewno też, że jeżeli zapytamy kogoś o to, co zrobiłby, np. podczas II Wojny Światowej, odpowie, że walczyłby za swój kraj, przeciwstawiłby się tyranowi i opowiada inne tego typu badziewie. Nie żyjemy w tamtym czasie, w tamtym kraju, więc nie możemy powiedzieć, co byśmi zrobili (a obstawiam, że większość z  nas by uciekła, jeżeli mieliby gdzie). W dużej mierze to właśnie o tym jest Wybacz mi, Leonardzie - o tym, że nie możemy osądzać ludzi, skoro nie jesteśmy na jego miejscu. Że nie możemy powiedzieć "co byśmy zrobili", bo nie dzieje się w to naszej rzeczywistości. Bo jesteśmy sobą, a nie kimś innym.
     Rewolucja rozpoczyna się od ciągu pojedynczych decyzji, od kolejnych wdechów i wydechów. (...) Pokaż mi, że człowiek może być jednocześnie dorosły i szczęśliwy. Błagam!

    Dla Leonarda Peacocka nadchodzi w końcu dzień, na który wielu z nas czeka - dzień osiemnastych urodzin.On też na niego czekał, ale z zupełnie innego powodu. Nie spodziewa się ani imprezy, ani prezentów, ani hektolitrów alkoholu. Po prostu pakuje cztery prezenty dla przyjaciół - kapelusz w stylu Bogarta, czek na rzecz pewnej organizacji, wojskowe odznaczenie, srebrny łańcuszek oraz robi zdjęcie swoim iPhonem, któremu nadaje tytuł Śniadanie nastoletniego zabójcy.
    Do tamtego dnia niewiele rzeczy sprawiało mu radość. Były to muzyka jego szkolnego kolegi, Babacka, spędzanie czasu ze swoim sąsiadem Waltem, głównie na oglądaniu filmów z Bogartem, lizaki o smaku piwa korzennego oraz lekcje z Herr Silvermanem, na których może mieszać w głowach swoim kolegom.
    Dlaczego więc czekał na ten szczególny dzień?
    Ponieważ w dniu, gdy osiąga dorosłość. według prawa, ma zamiar sprzątnąć z tego świata swojego byłego przyjaciela Ashera Beala, którego uważa za nazistę, a także popełnić samobójstwo i to wszystko za pomocą pistoletu z czasów II Wojny Światowej - walthera P38, który otrzymał od ojca jakieś dwa lata wcześniej.
    Leo, który według matki przypomina "grunge-rockowego ćpuna", większość ludzi, a szczególnie dorosłych uważa za osoby żałosne i w większości przypadków nieszczęśliwe, a co więcej niezdolne do szczęścia. Za jedną z najbardziej żałosnych osób uważa Lindę - swoją matkę. Uważa, że: jest samolubną olewającą suką. Właśnie dlatego postanawia zastrzelić siebie w dniu osiemnastych urodzin - nie chce zostać szarym, wykonującym czyjeś polecenia, uberżałosnym dorosłym. Jego ulubioną książką jest dzieło Williama Shakespeare'a Hamlet. Według niego: cała sztuka jest argumentacją na rzecz odebrania sobie życia.
     W takim razie dlaczego zmusza nas pani do uczenia się o takich postaciach jak Hamlet, o prawdziwych bohaterach, skoro nikt nie oczekuje potem, że będziemy się na nich wzorować? Czy naprawdę mamy tylko przejmować się punktami, podaniami na studia i całą resztą Robić to, co wszyscy inni?
    Wybacz mi, Leonadzie Matthewa Quicka, gdy czytałam pierwszy raz, pochłonęłam w jedną noc. Parę razy chciałam odłożyć książkę, ale nie potrafiłam spać, zastanawiając się, jak zakończy się (albo i nie zakończy) historia głównego bohatera.
    Leonard Peacock może i trochę "ma nie po kolei w głowie" i jest socjopatą, ale jest doroślejszy od swoich rówieśników, przez co jest wyalienowany. Może jest nieco egoistycznym dupkiem, ale jest również bardzo empatyczny. Można powiedzieć, że Leo jest ostoją przeciwieństw. Prowadzi również wewnętrzną walkę. Jest emocjonalnie rozerwany pomiędzy chęcią zabójstwa i samobójstwa, ale jednocześnie chce, aby ktoś ogarnął co ma zamiar zrobić,żeby ktoś go powstrzymał. Do tej pory przy życiu trzymała go głównie dręcząca go zagadka zawsze długich rękawów Herr Silvermana - jego nauczyciela historii Holokaustu. Ma dziwne przeczucie, że ta informacja, powód, dla którego jego nauczyciel nigdy nie ma odsłoniętych ramion, może odmienić jego życie. Ma również nadzieję, że mimo tego, iż nikomu nie wspomniał o swoich urodzinach, usłyszy: wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Do końca ma wiarę. Pod kilkoma względami jest do mnie podobny, np. obaj nie chcemy stać się szarymi ludźmi, jesteśmy nieco popieprzeni, przeciwstawiamy się dorosłym oraz często najpierw mówimy, a dopiero potem myślimy. Naprawdę go polubiłam i poczułam z nim jakąś więź.
     Tylko w jednym momencie byłam zdegustowana. Autor jako ulubiony zespół Ashera podał Green Day i to mi w zupełności nie przeszkadza, jednak jako jego ulubioną piosenkę podał American idiot. Jasne, lubię tę piosenkę, ale Matthew mógł się bardziej postarać, bo przecież GD ma wiele wspaniałych utworów, np. Holiday, Boulevard of Brocken Dreams, czy When I come around, a wybrał chyba najbardziej popularną ich piosenkę. Nie wiem czy wynika to z lenistwa autora, czy z tego, że chciał zrobić z Beala jeszcze większego ignoranta.
     Ogólnie książkę Quicka czyta się bardzo dobrze. Autor na prawie każdej stronie zaskakuje. Jest to niezwykła opowieść o inności, odrzuceniu, samotności, ale także nadziei, że w przyszłości, mimo że nic na to nie wskazuje, nasze życie może się zmienić na lepsze. Wybacz mi, Leonardzie skutecznie za pomocą kilku celnych strzałów zmieniło mnie i moje spojrzenie na świat. Jestem nawet skłonna powiedzieć, że dzięki niej stałam się trochę lepszym człowiekiem, chociaż nie w ten sposób, w jaki większość by chciała.
     Uwielbiam wszystkie książki Quicka. Podkreślają inność, przez co bohaterowie nie są typowi. Nie są bohaterami, nie zmieniają świata na dużą skalę. Mają zwykłe życie, zwyczajne problemy i nieźle popieprzone w głowach. Każda opowieść jest inna - tak jak każdego z nas.

czwartek, 18 sierpnia 2016

...żyję na Cmentarzu Zapomnianych Książek

12:20 0
      Jest to post podsumowujący serię Carlosa Ruiza Zafòna, która nosi tytuł Cmentarz Zapomnianych Książek. Składają się na nią:


  • Cień Wiatru - przeklęta opowieść o przeklętych ludziach związanych mroczną przeszłością
  • Gra Anioła - zagadka nieszczęść związanych z tajemniczym domem z wieżyczką
  • Więzień Nieba - historia więźnia mrocznej Barcelony

  •      Poezję pisze się łzami, powieść krwią, a historię rozczarowaniem.
         Powyższe stwierdzenie pochodzi z Gra Anioła. Szkoda tylko, że autor nie dopisał czyimi łzami, czyją krwią i czyim rozczarowaniem. Zafòn zdecydowanie pisze krwią osób, które jego powieści czytały, czytają, bądź czytać będą. Powoli wżerają się w duszę czytelnika, aby przeklęte pozostać tam na zawsze. W każdym razie ja tak uważam.
         Po przeczytaniu całej serii miałam "lekkiego" kaca książkowego, ale byłam też lekko zdezorientowana. Gdy czytałam pierwszą książkę z Cmentarza..., w moim przypadku była to Więzień Nieba, wszystko było jasne, a w każdym razie na tyle, na ile pozwalała powieść, a kiedy czytałam ostatnią (dla mnie) Cień Wiatru, wszystko mi się zlewało - nazwiska, ludzie, wydarzenia, książki. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem oczarowana jego książkami, chociaż nie polecam ich osobom poniżej piętnastego/szesnastego roku życia.
         Powieści Zafòna oprócz Cmentarza Zapomnianych Książek - tajemniczego miejsca, gdzie znajdziesz każdą książkę, jaka kiedykolwiek została napisana - łączy je również księgarnia Sempre&Synowie. Losy bohaterów, mimo że dzieli je kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, są ściśle ze sobą związane.
         Czytając te książki, zapominałam o wszystkim co mnie otaczało. Przeżywałam każde wydarzenie z ogromną siłą. Jedyną ich wadą jest to, że bardzi trudno jest się od nich oderwać, jednak gdy już się to zrobi, to bardzo ciężko do czytania wrócić.
         Już to pisałam, ale powtórzę: podoba mi się nowa mroczna Barcelona, wykreowana przez Carlosa Ruiza Zafòna, którą on sam nazywa Misto Przeklętych.
         Wprawdzie akcja serii rozgrywa się w latach 1900-1966, a głównie w 1919-1956, czyli latach bardzo niespokojnych, to wojna znajduje się na bardzo dalekim planie. Historia skupiona jest na pojedynczych i najbardziej niezwykłych z ludzi, czyli na autorach: Julianie Caraksie, Davidzie Martinie oraz Diego Marlasce. Jest jeszcze Fermin Romero de Torres, czyli uciekinier rodem z Dantego, ale także także wspaniały przyjaciel. Oni wszyscy są ludźmi przeklętymi, a rodzina Sempre odgrywa ważną rolę w odkupywaniu ich win. Daniela Sempre, bohatera pierwsze i ostatniej części, można porównać do czytelnika - odkrywa kawałek po kawałku niezwykłe historie i mroczne tajemnice niezwykłych ludzi, zupełnie tak jak my podczas czytania książki.
         Podsumowując: Pokochałam Cmentarz Zapomnianych Książek Carlosa Ruiza Zafòna. Na pewno jeszcze nie jesden raz przeczytam te i inne jego książki i nie obraziłabym się, gdyby autor zdecydował się kontynuować tę serię. Według mnie jest to prawdziwe arcydzieło.

    środa, 10 sierpnia 2016

    ...zamieszkam na Castrze

    05:15 0
         Będąc na obozie kupiłam sobie trzy książki: długo wyczekiwaną Big Red Tequila Riordana, szukaną kilka miesięcy Cień Wiatru Zafona oraz zupełnie nieznaną mi powieść Jenny Martin Wyścig. Dzisiaj o tej ostatniej.

         Akcja Wyścigu rozgrywa się w XXIV wieku na odległej od Ziemi planecie Castra, gdzie rządzą korporacje. Główną bohaterką jest 17- letnia Phoebe van Zant. Jest ona jednym z najlepszych kierowców na planecie oraz córką sławnego kierowcy rajdowego - Tommy'ego van Zanta, który porzucił ją, gdy miała chyba pięć lat. Zbiegiem kilku okoliczności ze zwykłego ulicznego kierowcy zostaje kierowcą rajdowym Phoenix Vanguard i jeździ z logiem Króla Benroyala - największej szychy wśród Sixerów, czyli ludzi korporacji trzymających w garści całą planetę. Charlie Benroyal posiada Szczelinę Biseriańską, w której znajduje się kopalnia paliwowego sapu, z którego odpadów pozyskuje się antyżel - leczniczy środek, ale także Czarny Sap - najgorszy narkotyk znany w tamtym świecie.
         Podczas wyścigów ulicznych nawigatorem Phee był Bear, jej przyrodni brat. Gdy zaczyna startować dla Benroyala jej nawigatorem zostaje Cash, mroczny książę Cyan-Bisery, i po części przez niego wplątuje się do międzygwiezdnej afery.
        Mogłam pędzić, ale nie mogłam biec. Mogłam żyć, ale nie oddychać.
         Mam jedną uwagę: osoba, która pisała opinię na okładkę chyba nie oglądała ani Gwiezdne Wojny, ani Szybcy i Wściekli. Jasne są międzygwiezdny konflikt i szybkie samochody, ale na tym to się kończy, a po przeczytaniu opisu na okładce spodziewałam się wielu nielegalnych wyścigów, ucieczek przed policją, wybuchów... Czegoś bardziej w stylu Szybcy i Wściekli, a nie nudnych wyścigów w stylu Nascar. Na szczęście ostatni wyścig jest bardziej w stylu Dakar.
         Czy w takim razie uważam, że Wyścig Jenny Martin jest rdzewnie zły i nieciekawy?
         Zdecydowanie nie. Phobe jest bohaterką chcącą się ścigać, ale nie stracić siebie przez korporacje. Średnio ją lubię, bo jest jedną z tych "chcę uratować świat, więc wpakuje się w kłopoty". Podoba mi się, że potrafi walczyć, a nie czeka, aż ktoś coś zrobi za nią, chociaż nie zawsze przy tym myśli. Bear i Chash mnie nieco denerwują, bo nie potrafią wprost ukazać tego co czują i raz wiedzą czego chcą, a raz nie, ale dzięki temu są bardziej wiarygodni. Uwielbiam managera zespołu, Augusta, który musi mieć jakiś włoskich przodków.
         Najbardziej w książce J. Martin podoba mi się to, jak opisuje uczucia Phoebe, kiedy siedzi w samochodzie, kiedy tempo akcji i narracji jest właściwe opisywanym wydarzeniom - szybkie i bezwzględne dla otaczającego świata, bo jest tylko bohaterka i jej samochód.
         Jeżeli już sięgniecie po Wyścig, to ciężko będzie wam się od niego oderwać. Tempo akcji jest naprawdę szybkie, przez co nie będziecie wiedzieli, kiedy już dotrzecie do ostatniego rozdziału. Byłam trochę zawiedziona, bo spodziewałam się "wściekłej" akcji, ale i tak uważam, że jest to bardzo dobra książka, szczególnie na wakacje. Czekam na kolejną część :)

    wtorek, 9 sierpnia 2016

    The Selection Book Tag

    05:54 0

        The Selection Book Tag oparty jest na świetnej serii Kiery Cass pt. Selekcja, na którą składają się Rywalki, Elita, Jedyna, Następczyni oraz Korona. Ten tag nawiązuje do trzech pierwszych części serii.
        Nominację otrzymałam, od Zosi prowadzącej blog Książki to moje paliwo, już prawie miesiąc temu, ale dopiero dzisiaj się za niego wzięłam. Zasady tagu: Na karteczkach zapisujemy tytuły 9 książek, a później do każdej kategorii losujemy jedną, otwieramy ją na dowolnej stronie i szukamy imienia jakiegoś bohatera (w jednym przypadku nazwy miejsca), który zostanie przypasowany do danej kategorii. No to zaczynam.



    Wybrane książki
    Matthew Quick Wybacz mi, Leonardzie
    Alexandra Bracken Mroczne Umysły
    James Dashner Więzień Labiryntu
    Jenny Martin Wyścig
    Tahereh Mafi Sekret Julii
    Lauren Kate Łza
    Rick Riordan Krew Olimpu
    C.C. Hunter Urodzona o północy
    J. K. Rowling Harry Potter i Czara Ognia

         Już jestem ciekawa co mi z tego wyjdzie.
    1. Miejsce, w którym odbędą się Eliminacje
         Pierwszą książką, którą wylosowałam jest Wyścig Jenny Martin. Przyznam godne miejsce mi się trafiło, bo niestety nie jest to tor wyścigowy, tylko Iglica, czyli wypasiona chata "Króla" Benroyala.
    2. Król i Królowa
        Alexandra Bracken Mroczne Umysły - uwaga, uwaga Królem i Królową zostają Ruby Elizabeth Daly i Clancy Gray. Clancy'ego jakoś widzę jako króla, ale Ruby... Przynajmniej będą mieli wszystko pod kontrolą. Dosłownie.
    3. Pokojówką zostanie...
         ...młoda wiedźma Miranda z książki C.C. Hunter. Bałabym się o swoje rzeczy, bo mogłaby przekombinować z czarami.
    4. Gwardzistą będzie...
         ...ktoś z Harry Potter i Czara Ognia. Oby to nie był ani Harry, ani Ron, bo już bym współczuła kandydatkom. Fred Weasley jako gwardzista? Iglica chyba pójdzie w kilka dni z dymem. 
    5. Biuletyn poprowadzi...
        Łza Lauren Kate. Proszę żeby to była Cate, bo to by było ciekawe... Niestety nic z tego. Następcą Gavrila jest Brooks. Uh... Oby nikogo nie zabił.
    6. Księciem szukającym księżniczki zostanie...
        Rick Riordan Krew Olimpu, a miałam nadzieję, że załoga Argo II zorganizuje wesele. O nie! Tylko nie to! Księciem zostaje mój ukochany Leo Valdez, On i Fred razem w pałacu... Ja bym już uciekała.
    7. Główną rywalką o zwycięstwo będzie...
         ...Lily z Sekret Julii. Szczerze? Nie pamiętam, która to, bo już kilka lat temu czytałam tę książkę.
    8. Eliminacje wygra...
         ...tu nawet nie muszę szukać, bo jest tylko jedna dziewczyna w tej książce. James Dashner Więzień Labiryntu, czyli Teresa. Ona i Leo nawzajem siebie szybciej pozabijają, niż w sobie zakochają.
    9. Wesele młodej parze zorganizuje...
         To będzie chyba najbardziej depresyjne wesele w stylu Bogarta... oczywiście z bananowymi naleśnikami! Wesele zorganizuje Leonard Peacock z książki Wybacz mi, Leonardzie Matthewa Quicka.

         Jakoś nie widzę tych Eliminacji. Nie licząc miejsca i pary królewskiej, to będzie to jakaś katastrofa. Do zrobienia tego tagu nominuję Izę - Niby Nikt, Julię - Z nosem w książkach oraz Filipa - Filip w Labiryncie Książek

    niedziela, 7 sierpnia 2016

    ..."Czy wiesz, że bogowie śmierci jedzą tylko czerwone jabłka?"

    13:32 0
         Pierwsza sprawa: zmieniłam nazwę bloga z Zanim dorosnę... na Zanim się obudzę...
         Druga sprawa: dzisiejszy post :)
         Jeżeli ktoś oglądał to już po tytule wie o czym jest ten post. Jeżeli nie oglądaliście, przedstawiam wam Death Note - jedno z najbardziej znanych i chyba najbardziej epickie anime, jakie istnieje. Death Note to anime kryminalno-psychologiczne, które trochę rozjebało mnie psychicznie, szczególnie dwa ostatnie odcinki.
         Gdy już trafisz do niewoli, nie będziesz wiedział, kiedy umrzesz. Czekanie jest irytujące. 
         Wzorowy uczeń Light Yagami pewnego dnia znajduje tytułowy Notatnik Śmierci, który to w świecie ludzi upuścił "przez przypadek" Ryuuku - bóg śmierci uwielbiający jabłka. Zasady są proste: Trzeba znać twarz i nazwisko ofiary, dzięki czemu osoby o tym samym nazwisku nie umrą. W ciągu czterdziestu sekund należy wpisać rodzaj śmierci, inaczej ofiara umrze na zawał serca. Następnie w ciągu sześciu minut i dwudziestu sekund od wpisania rodzaju należy opisać szczegóły śmierci. Między posiadaczem notatnika, a bogiem śmierci jest tylko jedna umowa - to on wpisze twoje nazwisko do notatnika, gdy będziesz miał umrzeć.
         Light postanawia zwalczać wszystkich przestępców, ludzie zaczynają nazywać go Kira i dzielą się na jego zwolenników i przeciwników. Po pewnym czasie policja zaczyna go ścigać. Proszą o pomoc genialnego detektywa - L. I w sumie na tym polega całość - Light/Kira lawiruje pomiędzy L i zespołem policji, a Ryusaki próbuje rozgryźć kto jest Kirą i jak on zabija.
         Tylko trzydzieści siedem odcinków, więc w sumie nie tak dużo. Są dwa momenty, w których teoretycznie można skończyć oglądać, uznać, że to już koniec i że nic się dalej nie dzieje - są to piętnasty i dwudziesty piąty odcinek, ale po prostu tak się nie da, bo to naprawdę wciąga. Można też zacząć oglądać od dwudziestego szóstego odcinka i wszystko się ogarnie, ale wiele ciekawych wydarzeń was ominie.

         Według mnie naprawdę warto obejrzeć to anime. Mój kolega obejrzał je już siedemnaście razy i uznał, że dopóki nie obejrzysz Death Note, nie wiesz, co to znaczy żyć. Trochę się z nim zgadzam. Notatnik Śmierci trochę zmienia punkt widzenia na pewne sprawy. Rozwija też kreatywne myślenie i sztukę dedukcji, ale to tylko efekt uboczny.
         W każdym odcinku urzekają mnie Light i Ryusaki. Potrafią przewidzieć wiele ruchów do przodu, a także z niewielu elementów utworzyć w miarę logiczną całość. Są godnymi siebie rywalami głównie dlatego, że bardzo podobnie myślą. Niestety prawie nic nie wiemy o ich przeszłości, nad czym bardzo ubolewam.
         Postać, którą od początku do końca uwielbiam to Ryuuku. Jest nieco zabawną postacią, ale równocześnie mroczną i złowieszczą. Podoba mi się motyw "tak jakby przyjaźni" pomiędzy nim i głównym bohaterem - bogiem śmierci i zwykłym człowiekiem.
         Największym plusem Notatnika jest to, że nie da się go przewidzieć. W prawie każdym odcinku zaskakuje. Nie jest jednowymiarowe. Ma wiele różnych wątków.
         Według mnie Death Note jest po prostu genialne, ale nie potrafię opisać dlaczego, bo za dużo myśli kotłuje mi się po nim w głowie, ale jednocześnie czuję pustkę. Według mnie jest to historia o walce dla swoich idei i wierzenie w nie do końca. Ukazuje, że nawet jeżeli wydaje się nam, że cały świat jest przeciwko, to zawsze znajdzie się osoba, która wierzy tak samo mocno i będzie chciała nam pomóc oraz że jeżeli chcemy to potrafimy wszystko. Podejmuje też temat cienkiej granicy między sprawiedliwością, a szaleństwem; dobrem, a złem i że czasami nie zauważamy, kiedy przechodzimy na "ciemną stronę mocy".
         Polecam każdemu. Obejrzyjcie chociaż pierwszy odcinek. Kto wie? Może was wciągnie?
         W sumie źle nie było. Zabiliśmy trochę nudy, co? Zdarzyło się wiele interesujących rzeczy.
         Oba cytaty pochodzą z ostatniego odcinka Death Note.

    piątek, 5 sierpnia 2016

    ...należę do Legionu Samobójców

    15:21 0
    Pamiętajcie, to my jesteśmy ci źli.
         Legion Samobójców kolejna super-premiera tego roku. Fabuła jest bardzo prosta - Amanda Valler z Rady Bezpieczeństwa Narodowego kompletuje grupę złoczyńców mających walczyć ze... złem. W jej skład wchodzą - Deadshot (Will Smith), Harley Quinn (Margot Robbie), Boomerang (Jai Courtney), Killer Croc (Adewale Akinnuoye-Agbaje), Slipknot (Adam Beach) oraz Diablo (Jay Hernandez), a jej przywódcą jest zwykły żołnierz Rick Flag (Joel Kinnaman). Skoro to takie proste to może od razu przejdę do opinii.

         Zacznę od tego, że poszłam na film, bo po prostu ciekawie się zapowiadał. W sumie to się nie zawiodłam, ale dlaczego oni walczyli z czarownicą? Nie lepiej byłoby ich puścić w totalną masakrę w stylu Londyn w ogniu? To są normalni ludzie (oprócz Croca i El Diablo), więc dlaczego walczą z magią? Trochę bez sensu, ale daje niezły efekt. Druga rzecz, która mi się nie podobała to dwa powracające wątki miłosne, na szczęście nieprzesłodzone i nieco brutalne, ale dzięki jednemu z nich był Jocker, więc... tak właściwie nie mam na co narzekać.
         Co mi się podobało? Trochę tego jest.
         Muzyka świetnie dobrana. Wiedziałam to od momentu, gdy zaraz na początku zarzucili The House of the Rising Sun The Animals. Potem jeszcze było Paranoid Black Sabbath, a na koniec Bohemian Rhapsody Queen'u. No i piosenka promująca film odnosząca się do każdego członka po kolei, a refren jakby śpiewa Jocker Sucker for Pain Lil Wayne, Wiz Khalifa, Imagine Dragons, Logic, Ty Dolla $ign i X Ambassadors - uwielbiam ♥ (fragment zamieszczam poniżej). W ogóle cała muzyka do filmu mi się bardzo, bardzo, bardzo podoba.
    Love and the loyalty that’s what we stand for
    Alienated by society, all this pressure give me anxiety
    Walk slow through the fire
    Like, who gon’ try us?

         Suicide Squad pokazuje, że faceci z tatuażami są po prostu zajebiści.
         Do obejrzenia Legion Samobójców skłoniła mnie przede wszystkim jedna rzecz, a właściwie osoba - Jocker, w którego wcielił się Jared Leto. Jedno słowo - boski. Dokładnie tak. Jak dla mnie Jocker w tym filmie jest boski. Gra aktora - śmiech, poruszanie się, lekki obłęd w oczach są niesamowite. Za każdym razem, gdy się pojawiał, myślałam, że umrę. Nietypowy, już ponadczasowy złoczyńca, szaleniec i socjopata po raz kolejny zaskakuje, a mimo że nie jest jedną z głównych postaci, jest po prostu genialny.
         Drugim facetem z tatuażami jest El Diablo. Koleś stracił rodzinę po części z własnej winy, ale głównie przez "umiejętność", o którą się nie prosił. Potrafi wytwarzać ogień (nie mam pojęcia jak to inaczej nazwać) i to mi się cholernie podoba. To jest też jedyna postać, która powstrzymuję się od walki i nie marzy o wyjściu na wolność. Ale akurat jego uwielbiam tylko ze względu na tą moc.
         Cała drużyna tych niezwykłych socjopatów plus kilku żołnierzy, Jocker i niepotrzebna czarownica dają razem niesamowity film. Humor jest tam obłędny (przy okazji pozdrawiam dziewczynę ze wspaniałymi niebieskimi włosami, która siedziała obok mnie i podzieliła się ze mną popcornem, bo chyba podobny rodzaj humoru... oczywiście czarnego i socjopatycznego). Wizualnie też jest dobrze zrobiony, szczególnie w momentach, kiedy przedstawiają poszczególne osoby. Moim marzeniem jest poznać ich wszystkich, a w szczególności Jockera.
         Na pewno jeszcze kiedyś, może nawet za niedługo, obejrzę ten film jeszcze raz. Oczywiście, bezgwarancyjnie i bezwzględnie Legion Samobójców trafia do moich ulubionych filmów oraz z niecierpliwością czekam na drugą część, która rzekomo ma się pojawić w 2018 roku :)
         Życzę miłego oglądania, a na koniec piosenka Sucker for Pain.

       

    wtorek, 26 lipca 2016

    ...odnajdę Wyrocznię

    08:42 0
         Wiem, że najpierw powinnam skończyć pisać o Percy Jackson i bogowie olimpijscy, potem napisać o Olimpijscy Herosi, a dopiero na koniec wziąć się za książkę, o której dzisiaj wam opowiem, ale nie jestem w stanie. Przedstawiam wam kolejną wspaniałą książkę wuja Riordana, czyli Apollo i boskie próby: Ukryta Wyrocznia.
         Kiedy jest się bogiem, losy świata zależą od twojego jednego słowa. Kiedy jest się szesnastolatkiem... to już nie bardzo.
        Apollo znowu został ukarany. Jak? Oczywiście Zeus odebrał mu boskie moce i zesłał do Nowego Jorku jako szesnastoletniego śmiertelnika o przeciętnym wyglądzie, o imieniu Lester Papadopoulos. To już trzeci raz Apolla jako śmiertelnik, jednak teraz niekoniecznie wie za co został ukarany i jest bardziej śmiertelny niż poprzednio. Ale nie to jest najgorsze. Jego losy zostają związane z dziką heroską Margaret "Meg" McCarffey.
         Razem odnajdują Obóz Herosów, gdzie dzieją się dziwne rzeczy. Oprócz dziwnych głosów dochodzących z lasu, Wyrocznia przestała widzieć przyszłość. I jest jeszcze jedna mordercza atrakcja - Labirynt Dedala się odrodził, hurra!
         Wraca również najmroczniejszy i jeden z ukochanych (przeze mnie) obozowiczów - Nico di Angelo. Ze starych znajomych pojawia się również Percy Jackson, Rachel Elizabeth Dare, Will Solace, Harley, Kalipso (niestety) oraz... Leo Valdez ♥
         Apollo ma jeszcze jeden problem - nie potrafi sobie przypomnieć wielu rzeczy i wydarzeń z przeszłości, a wcześniej mu się to nie zdarzało. Za to dręczą go wspomnienia dwóch osób, które najbardziej i najprawdziwiej kochał.
         Były bóg musi odnaleźć święty gaj... w lesie, ustalić co jest źródłem głosów oraz z czym tym razem herosi będą musieli się spotkać. Gdyby nie to, że raczej staram się nie spojlerować powiedziałabym z kim będą walczyć w tej serii, ale nie będę odbierać wam przyjemności z odkrycia tego. Jednego możecie być pewni - w mitologii jeszcze tego nie było!
         Nie byłem przygotowany na rzeczywistość. (Co znowu było zdumiewającą niespodzianką. Zazwyczaj to rzeczywistość przygotowuje się na mnie).
         Apollo i boskie próby: Ukryta Wyrocznia to kolejne odwiedziny w Obozie Herosów stworzonego przez, już chyba legendarnego, Ricka Riordana, jednak tym razem spotykamy się z postaciami bardziej drugoplanowymi, a nawet epizodycznymi. W połączeniu z, wydawałoby się najbardziej egocentrycznym z bogów, Apollem, "dziką heroską" i niespotykanymi przez nas dotąd istotami daje niezwykły początek kolejnej, mam nadzieję epickiej, przygody z mitologią i nie tylko.
         O ile wcześniej bardzo lubiłam Apolla to dzięki Riordanowi pokochałam go. Jest on chyba najbardziej ludzkim z bogów. Niewłaściwie i nieszczęśliwie się zakochiwał. Stracił osoby, na których mu zależało głównie przez własną głupotę, zazdrość i oczywiście miłość. Popełniał i nadal popełnia wiele, wiele błędów, nie zawsze je naprawiał, ale wszystkich żałował. Kocha swoje dzieci. Jest zdolny do prawdziwie ludzkich uczuć, o co nie podejrzewam Ateny, Zeusa czy Herę. Ma wiele różnych zajęć, o czym świadczy głównie to ilu różnych dziedzin jest bogiem. Każdego dnia zakładał maskę doskonałości, aby ukryć swoje cierpienie.
         To co bardzo mi się podoba w książkach Ricka to to, że nie zapomina o postaciach, które gdzieś tam się pojawiły, ale nie wpłynęły na bieg wydarzeń. Nie zapomniał o Willu i Harleyu, którzy byli, bo byli, a w tej historii odgrywają ważniejszą rolę.
         Jeżeli ktoś kojarzy zakończenie Krew Olimpu to powinien również kojarzyć to, że Nico i Will byli razem. W Ukryta Wyrocznia autor kontynuuje ten wątek. Will Solace jak wiadomo jest synem Apolla. Czy przeszkadza mu to, że jego syn jest homoseksualistą? Nie, bo sam był w kilku związkach z mężczyznami. Można by uznać, że Rick podjął ten temat w związku z "poprawnością polityczną", jednak ja tak nie uważam. Może uznał, że chce podjąć trochę trudny temat w swoich książkach, a może po prostu chciał doprowadzić do rozpaczy fanki Nico di Angelo. Jak na razie nie wiem, może kiedyś się dowiem, ale uważam, że to był bardzo dobry pomysł, tylko... dlaczego Nico?!
         Przyznam, że nie wiedziałam czego się spodziewać po nowej serii o greckich bogach. No bo wojna z tytanami - była, wojna z gigantami - była, odrodzenie Gaji - było, więc co jeszcze? Przyznam jedno - tego co Rick Riordan wymyślił, się nie spodziewałam. Jak najbardziej polecam! Na pewno się nie zawiedziecie!
         To jest dobre w byciu człowiekiem. Mamy tylko jedno życie, ale możemy wybierać, jaka będzie nasza opowieść.
    Wszystkie cytaty pochodzą z  książki Apollo i boskie próby: Ukryta Wyrocznia autorstwa Ricka Riordana.

    czwartek, 21 lipca 2016

    ...będę Iluzjonistą

    03:34 1
         Zobaczyć znaczy uwierzyć. Ale czy to prawda? To zależy od punktu widzenia.
         Szczerze przyznam, że nie widziałam pierwszej części i może z jednej strony to dobrze, bo nie miałam z czym porównywać kolejnej części, ale zdecydowanie muszę to nadrobić, bo druga mnie totalnie powaliła zarówno fabuła, jak i efekty, no i oczywiście aktorzy.
         Może jednak zacznę od początku. Zaraz na początku postu zamieściłam cytat z chyba najlepszego filmu tego roku, a na pewno najbardziej widowiskowego. Po trzech latach Jeźdźcy wracają w filmie Now You See Me 2, który Polakom lepiej jest znany jako Iluzja 2.

         Chłopak z wielkim ego J. Daniel Atlas - Jesse Eisenberg, teoretycznie zmarły Jack Wilder - Dave Franco, mistrz hipnozy Merritt McKinney - Woody Harleston, nowa twarz Lula - Lizzy Kaplan oraz ich przywódca Dylan Rhodes - Mark Ruffalo, czyli Jeźdźcy wpadają na konferencję firmy, która wypuszcza na rynek nowy telefon, aby ją zdemaskować. Nie spodziewają się, że ktoś na nich czeka. Za sprawą źle wybranej rury podczas ucieczki trafiają do Makao, zwane Chińskim Las Vegas, gdzie poznają ekscentrycznego, nieco diabolicznego i bardzo charyzmatycznego Waltera Mabry, w którego wcielił się nie kto inny tylko Daniel Radcliffe (miał genialną podłogę, w której miał staw z liliami wodnymi). W jego przekonaniu: Nie można kontrolować systemu, będąc w nim, więc upozorował swoją śmierć i od jakiegoś czasu żyje poza prawem.Walter ma dla nich zadanie - mają wykraść kartę, dzięki której będzie mógł wszystko kontrolować, wszędzie się włamać oraz wszystko widzieć i którą rzekomo sam stworzył, a jego były wspólnik mu ją ukradł.
         FBI dalej ściga Iluzjonistów i nie osiąga zbyt wiele. Oprócz tego, że dowiaduje się, iż w swoich szeregach mieli ich "wtykę".
         Jest jeszcze jeden ważny wątek. Thaddeus Bradley (Morgan Freeman) wychodzi z więzienia dzięki Dylanowi i prowadzi grę na kilka frontów.
         Jak dla mnie były dwa szczególnie niesamowite i urzekające fragmenty. Pierwszy to akcja wykradnięcia karty. Jack po jej wyciągnięciu przykleja ją do asa pik. Genialne było to jak ją sobie przekazywali podczas przeszukania. Uznałam, że zaczynam się uczyć tego typu sztuczek z kartami. Druga wspaniała scena to "zatrzymanie deszczu" przez Atlasa. Niesamowity efekt.
         W skrócie: To było jedno wielkie fascynujące show!

         Zacznę od jedynego jak dla mnie negatywu. Koniec filmu był tak trochę bardzo naciągany. Facet siedział w więzieniu, sprzymierzył się z bogatym gościem oraz FBI, a na koniec się okazuje, że jest mega świetnym facetem. Przesada. Naprawdę.
         Na początku myślałam, że nie polubię Luli, ale po akcji z wykradaniem karty uznałam, że jest ok.
         Muzyka w filmie była rozwalająca. Śmiałam się z niej kilka minut po wyjściu z sali.
         Akcja była szybka i na szczęście dialogi, oprócz tych ostatnich, nie były długie i męczące. Trochę pogmatwana fabuła, ale to jest to, co kocham! Trzeba rozpracowywać ten film na wielu poziomach umysłu, aby go pojąć. Wychodząc z sali nie poczułam nawet, że minęły ponad dwie godziny.
         Jednym z największych pozytywów był Daniel Radcliffe. Nie, nie jestem jego fanką i nie kojarzę go tylko z roli Harry'ego Pottera, za którym zresztą nie przepadam. Od filmu Rogi, w którym Daniel grał główną rolę, uznaję, że do tego aktora o wiele bardziej pasują mroczne, nieco demoniczne postacie. I taki właśnie jest w tym filmie!
         Już początek zapowiadał dobry film i nie zawiodłam się. Iluzja 2 jest idealna dla wielbicieli sensacji i kina akcji. Chciałabym być tam, uczestniczyć w tworzeniu filmu. To wszystko, co widziałam na ekranie, zobaczyć na żywo. Zakochałam się w Now You See Me 2 i mam ogromną nadzieję, że powstanie trzecia część i to jeszcze lepsza, jeszcze bardziej nie do uwierzenia.
         To, co widać na powierzchni, to tylko ułamek prawdy.

    sobota, 16 lipca 2016

    ...wpadnę w kłopoty wielkości Teksasu

    13:07 0
         Książka jak na mój gust za stara, ponieważ jej pierwsze wydanie pojawiło się w 1997 roku, a ja raczej nie czytam książek sprzed 2001 roku. Wyjątkiem są dzieła Shakespeare'a, powieści Tolkiena, książki o genialnym detektywie Sherlocku Holmesie Sir Artura Conan Doyla oraz Portret Doriana Graya Oscara Wilde'a. Pojawia się więc pytanie dlaczego sięgnęłam po tę książkę. Odpowiedź jest prosta - została napisana przez Ricka Riordana, mojego ulubionego autora, znanego ze swoich książek usnutych wokół różnych mitologii. Jednak tym razem z fantastyką i mitologią koniec. Chociaż może raczej się jeszcze nie zaczęły, mając na uwadze to, że pierwsza książka o młodym herosie Percym Jacksonie ukazała się osiem lat później w 2005 roku.
         Wracając do książki, którą mam zamiar przedstawić - kryminał rozgrywający się w Teksasie oraz nielicencjonowany detektyw i równocześnie amator tequili, a także mistrz tai-chi... Oj, mówię wam - w Big Red Tequila, pierwszej części serii Tres Navarre, dużo się dzieje.
    Pierwsza zasada płatnego morderstwa - powiedziałem - to zabić zabójcę.
         Jackson "Tres" Navarre, wraz z kotem Robertem Johnsonem, po dziesięciu latach wraca z San Francisco do rodzinnego miasta na prośbę swojej eks - Lillian Cambridge. W San Antonio mało kto wita go życzliwie - na dobry początek wywala byłego najemcę domu, a Jay Rivas z miejscowej policji daje mu radę, aby wracał skąd przyjechał. Oczywiście jego była nie jest jedynym powodem, dla którego wrócił. Tres ma zamiar rozwikłać sprawę sprzed dziesięciu lat, czyli morderstwo jego ojca, byłego szeryfa, które to śledztwo porzuciło zarówno policja, jak i federalni. WSZYSCY obwinili o zbrodnię mafię, dokładnie Guya Whita, bądź Randalla Halcomba, przestępcę, którego za kratki wpakował szeryf Jackson Navarre i któremu ktoś dwa dni po śmierci szeryfa wpakował kulkę między oczy. Tres ma zamiar za wszelką cenę rozwiązać sprawę sprzed dekady.
         Kilka dni po jego powrocie znika Lillian. Jack jest pewny, że obie sprawy w jakiś sposób się ze sobą łączą. Do kręgu podejrzanych zaprasza Beau Karnaua - współpracownika Lillian, fotografa i właściciela galerii, Dana Sheffa - byłego panny Cambridge i bogacza, któremu w dzień przyjazdu nieźle dokopał, Terry'ego Garza - pracownika w rodzinnej firmie Sheffów oraz miejscowego polityka Fernanda Asantego, poniekąd wroga szeryfa Navarrego. Tres dobrze wie, że mimo swojego uroku osobistego wpakował się w kłopoty wielkości Teksasu, a w tym przekonaniu utwierdziło go nie tylko to, że kilka razy do niego strzelano, ale także to, że próbowano z niego zrobić ludzką tortillę za pomocą niebieskiego thunderbirda.
         Już po przeczytaniu trzech pierwszych rozdziałów wiedziałam, że z Big Red Tequila nie będę się nudzić. Nie pomyliłam się. Książka zawiera typowy dla Riordana humor. Każdy wątek, każde wydarzenie, każde zdanie, każde słowo jest szczegółowo przemyślane co czyni tę książkę niezwykłą. Może dla niektórych będzie nieco za dużo przekleństw, ale do cholery akcja rozgrywa się w Teksasie! Przekleństwa są tu tak niezbędne, jak Percy Jackson w Olimpijscy Herosi. BRT jest również skarbnicą wiedzy na temat tego, jak się bronić. Jest tam też taka informacja, w którym miejscu należy nacisnąć kciukiem, aby pobudzić pracę serca i kilka innych przydatnych informacji.
         Tres Navarre bardzo przypadł mi do gustu. Nie wiemy o nim i jego rodzinie od razu wszystkiego, tylko stopniowo się tego dowiadujemy. Jest to bohater, który mało czym się przejmuje i zrobi wszystko, aby dopiąć swego. Nie zważa na to, co mówią inni. Upiory przeszłości go męczą, więc stawia im czoło. Nie jest może tak genialny jak Sherlock Holmes, ale spokojnie może się z nim równać.
         Osobiście nie widzę minusów w tej książce. Akcja jest zawiła, a większość tropów zarówno łączy się ze sobą, jak i prowadzi donikąd. Każda postać jest doskonale wykreowana. Wątek miłosny nie jest przesadzony i jest minimalnie zauważany. Trup może i nie ściele się gęsto, a krew nie spływa potokami, ale za to mamy do czynienia z amatorami big redów i tequili oraz dużą dawką marychy i kokainy. Zastanawia mnie tylko, jak jedno, wtedy jeszcze niewielkie, miasto może pomieścić niezłą siatkę mafijną, policję, detektywa z kotem, niezrównoważonych bogaczy i zagadki ciągnące się przez dekady.

         Z mojej strony to tyle. Z całego serca polecam Big Red Tequila autorstwa Ricka Riordana wielbicielom kryminałów, zawiłych akcji lub sztuk walki. Sama z niecierpliwością czekam, aż w Polsce zostaną wydane kolejne części serii Tres Navarre. Na szczęście zapowiedziano już drugą część Taniec Wdowca, ale niestety nie znam jeszcze daty premiery :( Obstawiam czerwiec przyszłego roku. Jeżeli ktoś coś wie to byłabym wdzięczna za informacje.

    wtorek, 28 czerwca 2016

    ..."mam nadzieję, że ludzie się zmienią"

    06:26 0
    Glazed eyes, empty hearts
    Buying happy from shopping carts
         Jedyny w swoim rodzaju wokalista, autor tekstów, aktor (grał m.in. w X-Man Geneza: Wolverine) i YouTuber. Australijczyk, który podbił już wiele serc, w tym moje, zarówno swoim głosem, jak i uczuciem, które wkłada we wszystko co robi, zaczynając od filmików, a kończąc na wszystkich swoich piosenkach. Poznajcie mojego drugiego ulubionego piosenkarza Troya Sivana Melleta, znanego jako Troye Sivan.
          Obecnie Troye ma 21 lat. Urodził się 5 czerwca 1995 roku w Johannesburgu w RPA, jednak dwa lata później wraz z rodziną przeniósł się do Australii. Mając piętnaście lat przyznał się rodzicom, że jest gejem, a na swoim kanale ogłosił to dopiero trzy lata później. Nie zmienia to jednak faktu, że jest cholernie pozytywną osobą, a oglądając jego filmiki po prosto nie da się nie uśmiechnąć. Zresztą sami się przekonajcie :)
         O ile w swoich filmikach jest mega pozytywny, to większość jego piosenek jest smutnych. Najbardziej do jego twórczości pasuje gatunek dreampop. Zacznę od piosenki, którą rozpoczęłam swoją przygodę z Sivanem. Jest to Happy Little Pill, której słowami rozpoczęłam ten post. Troye napisał tę piosenkę dla swojego przyjaciela, który przechodził trudny czas w swoim życiu. Każdy może ją odebrać inaczej. Dla mnie jest opowieścią o tym, dlaczego ludzie popadają nałogi, w tym wypadku w ćpanie. Osoba jest znudzona swoim światem - pustym i bez koloru, pełnym ludzi bez emocji, więc bierze pigułkę, która zabiera go z jego nudnego, szarego świata.
         Następna piosenka bazowana jest na książce. Napisałem "The Fault In Our Stars" bazując na książce Johna Greena i muszę powiedzieć, że to pierwsza właściwa piosenka jaką kiedykolwiek napisałem. Wyprodukowałem ją w krętackie demo w moim pokoju na keyboardzie MIDI, na którym nie umiem grać i poszedłem do pobliskiego szpitala, by nakręcić teledysk, który później wrzuciłem na mój kanał na YoyTube. Telefon od EMI Music po trzech milionach odsłon i 100.000 sprzedanych kopii. Póżniej wszystkie pieniądze wpłynęły na konto szpitala. Szczerze, to ta piosenka zmieniła moje życie - Troye w wywiadzie o "The Fault In Our Stars" via. tumblr.
         Przy tej piosence płaczę, a jednocześnie uśmiecham się. Specjalnie daję teledysk razem z przedmową, bo już ona wzrusza.
        Teraz mój najukochańszy utwór Fools. Należy on do tryptyku Blue Neighbourhood. Może najpierw wytłumaczę tytuł całego tryptyku. W pierwszej jego piosence, pt.: Wild pojawia się sformułowanie I leave this Blue Neighbourhood - Blue Neighbourhood oznacza miejsce, gdzie inność jest nieakceptowana, więc chce i musi je opuścić. Fools jest drugą częścią i zaczyna się słowami I am tired of this place, I hope people change, czyli Jestem znudzony tym miejscem, mam nadzieję, że ludzie się zmienią i mogłabym to sobie wytatuować, a jak na razie jest to tylko w tytule posta. Przez cały utwór Troye zarzuca sobie, że jest idiotą, bo się zakochał - Only fools fall - oraz dlatego, że nie może przestać kochać osoby, z którą nie może być. Jestem ściśle związana z tą piosenką i każdego dnia przynajmniej raz muszę jej wysłuchać. Ostatnią częścią tryptyku jest Talk me down.
        I na koniec coś pozytywnego. Youth, czyli młodość i pytania. Pojawia się dokładnie siedem pytań o to, co się z nim stanie, jeżeli spróbuje zniknąć bez śladu razem z przyjaciółmi. Podoba mi się sformułowanie Mortal bodies timeless souls - Śmiertelne ciała, ponadczasowe dusze. Bardzo lubię tą piosenkę zresztą jak każdą jego autorstwa.
         Zostanę w swoim standardzie, czyli tylko cztery utwory. Według mnie każda piosenka Troya Sivana jest wspaniała, idealna i pełna uczucia. Jego muzyka jest magiczna, a każdy tekst poezją. Myślę, że gdyby zaczął śpiewać wśród głośnego tłumu, wszyscy natychmiast by się uciszyli zaczarowani jego głosem. Chciałabym kiedyś pojechać na jego koncert, spotkać go, a może nawet, choć przez krótką chwilę, z nim porozmawiać.
    Just set my heart on fire like gasoline