niedziela, 25 września 2016

...jestem Graczem

09:47 1
    - Miłe jest przereklamowane - mówię. Tak samo jak odpowiedzialne, lojalne oraz każdy inny przymiotnik, którym zostałam opisana w księdze pamiątkowej naszej klasy.
     Agresja napędza agresję, pieniądze napędzają pieniądze, a w tym wypadku gra napędza grę. Witam w, być może nieodległej przyszłości, gdzie adrenalina u większości to podstawa.
     Serce wali mi jak sportowcowi, a im bardziej tłum wiwatuje, tym czuję się bardziej podniecona. Podejrzewam, że to właśnie napędza celebrytów.
     Vee, główna bohaterka, jest ukryta za kurtyną, którą podnosi i opuszcza we właściwym czasie. Nie doszukujcie się tu jakiejś głębokiej metafory, po prostu tak jest - to jej zadanie, oprócz robienia makijażu aktorom, w szkolnym teatrze. Ubiera się w stylu vintage, uwielbia projektować, przypisuje swoje cechy temu, że jest Koziorożcem i przez miesiąc w mojej opinii jest beznadziejnie zakochana.
     Znacie powiedzenie, że zraniona dziewczyna jest zdolna do wszystkiego? Cóż... Vee nam to udowadnia. Dołącza do dystopijnej i szalonej gry o nazwie NERVE. Na czym polega? To takie "prawda czy wyzwanie" tylko brakuje opcji "prawda". Jak już powiedziałam "gra napędza grę"... Za każde wykonane zadanie otrzymuje się nagrodę, a organizatorzy dbają, aby była ona jak najbardziej atrakcyjna. Każdy lubi wygrywać, prawda? NERVE można porównać do dzisiejszego hazardu. Zaczyna się od małych stawek. "Hej, wykonałem wstępne wyzwanie i nie było źle... Zagram dalej, mogę znowu wygrać, więc czemu mam nie spróbować?". I tak ciągle, i ciągle, aż do rundy finałowej, z której, gdy zdecydujesz ją podjąć, nie ma już wyjścia.
     Bezpieczeństwo zapewnione przez rozgłos to moja nowa mantra.
     NERVE Jeanne Ryan dostałam wczoraj i tuż przed snem pomyślałam "a przeczytam sobie przynajmniej prolog" i to wystarczyło, abym się całkowicie wciągnęła. Do piątej nad ranem czytałam, bo nie mogłam się oderwać, mimo że koło drugiej, gdy ktoś zgasił mi światło (nawet nie zauważyłam kto) zaczęłam czytać w świetle z komórki (co stworzyło idealny nastrój), bo nie chciałam się odrywać, a po przeczytaniu było jedno wielkie "Wow" i goniące się myśli. Już dawno nie miałam kaca książkowego - mniej więcej od listopada i Wybacz mi, Leonardzie. Od razu wzięłam laptop i zaczęłam pisać.
     Oczywiście nie odbyło się bez wątku miłosnego, ale da się go znieść. Od 38 strony powtarzałam "Bądź z Tommy'm, bądź z Tommy'm", bo Ian jakoś niespecjalnie przypadł mi do gustu. Niestety potem okazał się świnią.
     Podoba mi się to, że książka Jeanne to naprawdę coś nowego, bo naprawdę nie kojarzę ani książki, ani filmu bazowanej na "prawda czy wyzwanie" lub innej tego typu grze. Doszukałam się tylko schematu "szara myszka robi coś szalonego", ale tylko dla siebie i nie zgrywa bohaterki.
     Zakończenie trochę nie pasuje do całości, bo jest za spokojne, ale autorka pozostawiła je półotwarte - historia może spokojnie zakończyć się w jednej książce, albo może być jeszcze kontynuowana.
     Akcja ma szaleńcze tempo, a każda strona zaskakuje. To, czy książka się spodoba w dużej mierze zależy od uwielbienia do adrenaliny i bycia "na bieżąco". Ta książka może nawet przerazić, bo według mnie jest prawdopodobne, aby powstała taka gra, a gdy to nastąpi pozostanie tylko jedno pytanie: Grasz czy nie?
     Ludzie, którzy lubią wygrywać, zawsze będą grać.
     Szczerze? Zagrałabym w NERVE i to nie dla nagród, ale dla "zabicia czasu". Wiem! Macie może jakieś pomysły na wyzwania? Jeżeli tak, to piszcie w komentarzach, a być może któreś z nich wykonam?

sobota, 10 września 2016

...jestem optymistyczną (prawie) gwiazdą rocka

09:28 0
     Moje kolejne spotkanie z Matthewem Quickiem, czyli Prawie jak gwiazda rocka mogę zaliczyć do udanych. Dlaczego? Zapraszam do przeczytania :)

     Amber Appleton jest pozytywnie nastawioną do życia uczennicą liceum w mieście Childress, które ona sama określa jako miasto życzliwych ziomali i ziomalek. Mieszka w żółtym szkolnym autobusie 161 razem z mamą i psiakiem, który jest mega dżentelmenem, o imieniu Bobby Big Boy, jednak nie przeszkadza jej to w byciu optymistką. Odwiedza lokalny dom metodystów z, w szkole należy do Federacji Fantastycznych Fanatyków Franka, śpiewa z Chrystusowymi Diwami i wszystkich zaraża swoją energią. Bez kitu!
     Niestety pewne tragiczne wydarzenie odbiera jej chęć życia... Nie chce nikogo widzieć, traci entuzjazm, czuje się beznadziejnie, jednak nie traci nadziei, że kiedyś może będzie lepiej.


      Może czasem, w wyjątkowych sytuacjach, lepiej jest uchwycić inną chwilę, jeśli obecna nie jest dla ciebie tą właściwą. Czasem miło jest myśleć o tym, że przed nami jeszcze wiele chwil. Zawsze.
     Dosyć niepewnie podchodziłam, bo po pokochaniu Wybacz mi, Leonardzie trochę bałam się zawodu, jednak na szczęście autor mnie nie zawiódł. Amber zdobyła moją sympatię już po dwóch stronach lektury, a kończąc czytać naprawdę żałowałam, że muszę się z nią już pożegnać. Zaraża swoją energią i optymizmem bardziej niż grypa w okresie jesienno-zimowym.
     Prawie jak gwiazda rocka wg mnie nie pobiła Wybacz mi, Leonardzie, ale występuje pomiędzy obiema historiami pewne podobieństwa. Obaj bohaterowie nie boją się mówić tego, co myślą, podchodzą nieco sarkastycznie do życia i mieli swoje momenty totalnej beznadziejności. W obu książkach stopniowo odkrywamy przeszłość bohaterów, w czym Matthew Quick osiągnął mistrzostwo. Łączy je również ważny element: nadzieja na lepsze życie, która łączy wszystkie książki autora. Jednak z Wybacz mi... bije atmosfera przygnębienia i zrezygnowania, a w Prawie jak... mimo momentów beznadziejności wyczuwa się pozytywną energię i optymizm. Leonard jest raczej pesymistą i niechętnie podchodzi do większości ludzi, natomiast Amber wręcz przeciwnie.
     Co w ogóle myślę o powieści M. Quicka Prawie jak gwiazda rocka? Jest niesamowicie interesująca, motywuje do działania i zrobienia czegoś wielkiego, a także do zmian - zarówno tych może nieznacznych, jak i tych, które zmienią nasze życie nawet o sto osiemdziesiąt stopni. Czyta się szybko, a przez ogromny optymizm, przesympatyczną bohaterkę i ciekawą fabułę po prostu nie chce się kończyć czytać, mimo jednego przewidywalnego wydarzenia. Dzięki niej, a także pozostałym książkom Quicka, odzyskałam nadzieję na to, że wszystko może się zmienić na lepsze, nieważne w jak krytycznej sytuacji się znajdujemy. Bez kitu!

wtorek, 6 września 2016

...chodzę po Bulwarze Zniszczonych Marzeń

09:54 0
     Przedstawiam wam jedyny i niepowtarzalny, mój ulubiony zespół Green Day. Już kiedyś o nich pisałam, jednak w związku z premierą ich dwunastego krążka, zatytułowanego Revolution Radio, który ma premierę już siódmego października,postanowiłam odświeżyć ten post.
       W obecny skład grupy wchodzą: 
  • Billie Joe Armstrong - wokalista, gitara, harmonijka ustna oraz fortepian
  • Mike Dirnt - gitara basowa, wokal wspierający
  • Tre Cool - instrumenty perkusyjne
       Gatunkowo najbliżej im do punk rock'a. W ich tekstach jest wiele uczucia, każdy teledysk to małe filmowe dzieło. Uwielbiam wszystkie ich piosenki ♥ 
       Jedna z moich ulubionych to Wake me up when September ends. Armstrong napisał ją z myślą o ojcu, który umarł, gdy miał dziesięć lat. Wokalista załamał się po jego śmierci, a wg "legendy" mamie powiedział tylko Wake me up when September ends (Obudź mnie, kiedy wrzesień się skończy). Dla mnie jest ona szczególnie ważna ze względu na to, że moja przyjaciółka i ja na obozie śpiewałyśmy ją przynajmniej raz dziennie ją śpiewałyśmy. Już zawsze, zawsze będą kojarzyć ten utwór z nią i tamtym obozem, a za każdym odsłuchem mam w oczach łzy. Do tej piosenki na tekstowie pojawił się jak dla mnie interesujący komentarz: Już jakiś czas temu natrafiłam na informację, że wrzesień to miesiąc w którym ludzie najczęściej popełniają samobójstwo. Wszystko staje się bardziej smętne i szare, a problemy się powiększają. I rzeczywiście coś w tym jest, może też o to chodzi w tej piosence. Może nie należy brać tego dosłownie tylko potraktować ten wrzesień jako najcięższy okres w naszym życiu z którego pragniemy się obudzić jak ze złego snu - trochę zagmatwana wypowiedź, ale może o to też chodzi w tej piosence?
       Drugą jest Boulevard Of Broken Dreams. W 2005 roku otrzymała Nagrodę Grammy w kategorii Nagranie roku, a w 2010 magazyn The Rolling Stones ustnowił ten utwór Singlem Dekady. Jest kontynuacją piosenki Holiday, o której powiem później. Jest to moja piosenka. O mnie, o tym co czuję i mogę śmiało powiedzieć, że jest moją esencją. My shadow's the only one that walks beside me My shallow heart's the only thing that's beating Sometimes I wish someone out there will find me Till then I walk alone - na razie idę przez życie sama, moje serce jest płytkie, bez uczuć, ale tylko czasami marzę, aby ktoś znalazł mnie na moim pustkowiu. Jeżeli ktoś chce mnie poznać, radzę posłuchać tej piosenki i ją zrozumieć, bo część mnie jest w niej ukryta.
       Kolejny utwór to Holiday, który już się przewinął w tym poście. Napisany został przed wyborami w 2004 roku. Piosenka napisana i nagrana jest tak, jakby tworzona była podczas rewolucji. I beg to dream and differ from the hollow lies - Pozwalam sobie marzyć i nie zgadzać się z tymi pustymi kłamstwami - to moje hasło życiowe, które pochodzi właśnie z tej piosenki. Słuchając jej zawsze mam ochotę coś rozwalić.
       I na koniec najnowszy utwór Green Day'a - Bang Bang, która promuje najnowszy album zespołu. Kocham, kocham, totalnie kocham! Ta piosenka daje niezłego kopa. Jeżeli cała płyta będzie taka, jak ten utwór to będzie to niepodważalny sukces! Warto było czekać te cztery lata i jeżeli gdzieś w pobliżu mojego kraju będzie ich koncert to na milion procent jadę.