czwartek, 29 czerwca 2017

...do najważniejszych wydarzeń dochodzi podczas tragedii vol. 1

     Zazwyczaj tytuł postu przychodzi mi z łatwością, jednak czasami muszę nieźle pogłówkować, aby jednocześnie zaciekawił i oddał to, co książka, film, bądź artysta ma do przekazania. Jednak zdarzają się takie tytuły, które w mojej opinii są tak genialne, że postanawiam zachować je na później, ponieważ może się kiedyś o wiele bardziej wpasować w treść. Ten tytuł będę zmuszona zastosować dwa razy i będzie to w pełni uzasadnione. A co mam dla was dzisiaj?
     Śmierć sprawia czasem, że ludzie garną się do życia.
     Mam wrażenie, że właśnie ta myśl towarzyszy nam przez cały czas podczas czytania. Wszystko zaczyna się pamiętnego dnia dla każdego, kto wtedy żył, i to nie tylko w Nowym Jorku czy Ameryce, czyli 11 września 2001 roku, kiedy to World Trade Center, czy też Twin Towers, runęło, a miasto spowiło pył. Właśnie tego dnia Lucy Carter poznaje Gabriela Samsona, w którym z miejsca się zakochuje i zmienia jej życie. Niestety oboje stale gonili za marzeniami i przez to spotkała ich tragedia, w której oboje stracili światło.

     Światło, które utraciliśmy naprawdę miło mnie zaskoczyło. Myślałam, że będzie to jedna z wielu romantycznych bzdur, od których gną się półki w księgarniach. Gdyby nie WTC i przepiękny tytuł w życiu nie zdecydowałabym się na sięgnięcie po nią.
     Lucy i Gabe czyli główni bohaterowie to wieczni marzyciele. Romantycy. Zawsze wierzą, że wszystko dobrze się skończy. Mamy również Darrena, który twardo stąpał po ziemi poszukując papierowej laleczki. Na miejscu Lu chyba nigdy nie zrezygnowałabym z tego pierwszego, przez co trochę mnie denerwowała, ponieważ w pewnym momencie zastanawiała się czy nie powinna się zmienić. Odpowiedź brzmi: NIE. W moim przekonania nasze idee kształtują nie tylko nas, ale także otoczenie i całe nasze życie, więc czy jeżeli zupełnie się zmienimy, to czy naprawdę nadal jesteśmy tą samą osobą?
     Pokochałam to w jaki sposób autorka stworzyła rodzinę Carter, bo pomimo tego, że nie pojawia się ona zbyt często to możemy przez cały czas czuć jej obecność. Bardzo polubiłam Jasona, brata Lucy, który od czasu do czasu gdzieś się przewijał. Był prawdziwym oparciem dla siostry, a kto z nas nie chciałby mieć takiego brata? Dodatkowo to do niego należy mój ulubiony fragment w książce: " - Kocham cię, Lucy, tak jak wodór kocha tlen. To zupełnie inny rodzaj miłości. Elementarny. / Kiedy to powiedział, zaśmiałam się przez łzy, bo tylko mój brat potrafił wyjaśnić, na czym polega miłość, za pomocą układu okresowego pierwiastków." Może wybrałam sobie trochę dziwny fragment, który dla innych może wypadać blado przy innych fantastycznych momentach, jednak ja bardzo lubię chemię. Dodatkowo mówi się, że miłość to rodzaj chemii, więc jak dla mnie kolejny strzał w dziesiątkę.
     Symbolika, metafory, aluzje... Towarzyszą nam one przez całość opowieści Lucy. Jest wiele nawiązań do Szekspira i mitologii greckiej, i wielu dzieł, jednak te najmocniej zapadły mi w pamięć. Szczególnie podoba mi się wspomnienie pestek granatu, ponieważ jak najbardziej w takiej historii pasuje. Dodatkowo jest to jak na razie jedyna opowieść, gdzie podążanie za marzeniami niekoniecznie dobrze się kończy. Przecież zawsze nas uczono, że powinniśmy za nimi gonić i dążyć do szczęścia... ale co jeśli to nie skończy się dla nas dobrze? Mało kiedy się nad tym zastanawiamy, ale co jeśli... powinniśmy zakończyć marzyć o czymś, co może się skończyć katastrofą? I mimo, że jestem zwolenniczką podążania za marzeniami to może z niektórych faktycznie powinniśmy rezygnować dla własnego dobra?
     Przez cały czas czytania Światła, które utraciliśmy towarzyszyły mi myśli o trzytomowej serii Niny Reichter Ostatnia spowiedź, która wniosła naprawdę wiele w moje życie (i chyba w końcu powinnam wam o niej opowiedzieć). Przeczytałam ją w pierwszej klasie gimnazjum i myślę, że to nie może być przypadkiem, aby natknąć się na tak podobną opowieść pod względem przesłania i głębi, gdy już ów etap swojej nauki zakończyłam. Wiele myśli w niej jest tak podobnych, chociaż może nieco spłaszczonych, że co chwilę spoglądałam na Ostatnią Spowiedź stojącą dumnie na półce.
      Uważam to za trochę zabawne, że jeżeli w moje ręce zupełnie przypadkowo wpadnie jakaś książka - dostanę ją na urodziny, natknę się na nią w bibliotece, czy, tak jak w tym wypadku, otrzymam ją od wydawnictwa - zawsze jest to historia, której w danej chwili potrzebuję. Pomogła mi coś zrozumieć i trochę uporządkować myśli.
     Od kiedy dla was piszę coraz łatwiej rozpoznać mi naprawdę dobrą powieść. Wiecie po czym? Po tym, że oprócz chęci napisania o niej, wiem dokładnie co chcę napisać. Książka Jill Santopolo to historia piękna, warta przekazania i z łatwością można o niej opowiedzieć. Myśli przy niej cały czas zmieniają bieg, krzyżują i pędzą jak szalone. W każdym razie tak było w moim wypadku, a jak wiemy jedną rzecz każdy człowiek może odczuwać inaczej, toteż właściwą ocenę pozostawiam wam. Na początku może się wam wydać banalna, jednak z każdą przewracaną stroną jest coraz piękniejsza, mądrzejsza, fascynująca i magiczna.

5 komentarzy:

  1. Od kiedy zauważyłam tę książkę w zapowiedziach chciałabym ją przeczytać, okładka mówi sama za siebie, a sam opis chwyta za serce. Mam nadzieję, że już niedługo uda mi się zatracić w tej historii.
    http://timeofbook.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka czeka na półce, już nie mogę się doczekać, by po nią sięgnąć <3
    Pozdrawiam,
    https://intheheavenofbooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba 90% blogerek już to czytało a ja w tyle jestem. Ale nie lubię czytać czegoś na co jest "szał", wolę trochę poczekać.
    xoxo
    L. (http://slowotok-laury.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że po prostu większość tych blogerek dostało tę książkę od wydawnictwa, dlatego tak dużo osób już ją przeczytało ;)

      Usuń