czwartek, 13 lipca 2017

...życie pisze najlepsze scenariusze? [PRZEDPREMIEROWO]

     I znowu nie podeszłam poważnie do książki, tak jak do poprzedniej, czyli Światło, które utraciliśmy. Chyba tak już mam - jeżeli coś dzieje się przez przypadek, to nie biorę tego na poważnie, ale przecież nasze życie jest niekończącą się serią przypadków. Tash z Milion odsłon Tash (według mnie tytuł oryginalny, czyli Tash Hearts Tolstoy jest o wiele lepszy!) Kathryn Ormsbee coś o tym wie. Zaczęło się od książki, miłości i marzeń w teorii niemożliwych.
     Zapewne dziwne dla was będzie, że miłość Tash to Lew Tołstoj, a książka, o której wspomniałam to Anna Karenina, ale właśnie z nich zrodziły się marzenia siedemnastoletniej Natashy Zelenki, która razem ze swoją przyjaciółką Jacklyn Harlow postanawia nakręcić internetowy serial Nieszczęśliwe rodziny na podstawie wcześniej wspomnianej powieści.



Konsekwentnie realizuję marzenie. Bo tak właśnie realizuje się marzenia, prawda?
     Od razu mam zastrzeżenia do przypisu na okładce (ale to raczej jest błąd wydawnictwa, aniżeli autorki). Brzmi on tak: "Utrzymana w duchu Fangirl powieść o internetowej sławie, vlogowaniu i życiu, które zna każdy nastolatek". Odpowiedź brzmi: nie. I wcale nie chodzi mi tu o Fangirl Rainbow Rowell, bo dalej tego nie przeczytałam, ale o resztę. Większość książki łączą wątki sławy i wspomniany serial, a tego nie zna każdy nastolatek. Przypadki Tash także nie są uznajmy: "na porządku dziennym" (mogłabym wymienić, o co mi chodzi, ale nie chcę wam spojlerować), dlatego po prostu przypis ten mi się totalnie nie podoba, ale jak już mówiłam - po książce nie spodziewałam się niczego.
     Jest jeszcze jedna rzecz, która mi się nie podoba w Milion odsłon Tash - liczne wątki, kilka zaczerpniętych z różnych filmów i książek. Podobno życie pisze najlepsze scenariusze, no ale bez przesady. W dodatku niektóre były totalnie nie potrzebne. Chociażby niepotrzebne wspomnienie Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena, czyli porównanie Tash do Gimliego. Przekradło się również Gwiazd naszych wina i jeszcze kilka... Agh, chyba już za dużo powiedziałam.
     Ale trzeba również dostrzegać jasne strony, a ta powieść naprawdę je ma i to wiele.
     Mimo stosunkowo niewielkich rozmiarów (PDF recenzencki ma zaledwie 350 stron!) to czuć, że autorka się starała, że próbowała nam przekazać coś więcej i myślę, że po części jej się to udało. W dodatku zarówno wstęp, jak i końcówka dwudziestego ósmego rozdziału są tak cudowne i optymistyczne, że nie sposób się nie uśmiechnąć. Przy okazji Kathryn ma kilka trafnych i inteligentnych uwag, co doceniam i jedną z nich dodaję na koniec recenzji.
     Co jeszcze podoba mi się w Kathryn? Nie zapomniała, jak to jest być nastolatką, bo chociaż nie umiem dokładnie ustalić ile ma lat - wydaje mi się, że coś koło dwudziestu ośmiu, ale mogę się mylić - to czytając, mam wrażenie, że są to najprawdziwsze wyznania i reakcje siedemnastolatki, w dodatku ani trochę nie przerysowane, szczególnie w momencie, gdy rozmawia z Thomem... tak, z mojego punktu widzenia to jest najprawdziwszy moment w książce ze wszystkich.
     Główna bohaterka Natasha i jej przyjaciele oraz rodzina jako postacie są bardzo wiarygodne. Nie są zbiorem przypadkowych ludzi, tylko faktycznie coś ich łączy. Przeżywają swoje małe i wielkie tragedie każdego dnia, takie jak nieodwzajemniona miłość, rozłąka z rodziną, czy po prostu gorszy dzień. Możemy się z nimi utożsamiać i to jest dobre. Chociaż Natasha mnie trochę denerwowała, a jej relacja z siostrą przypominała mi trochę tą z Powiedz wilkom, że jestem w domu.
     Koniec końców uważam, że jest to po prostu lekka powiastka na lato. Nie wymaga wysiłku intelektualnego, przez co czyta się ją szybko i przyjemnie. Autorka ma swoje przebłyski geniuszu i wielu miejscach sprawiła, że ze śmiechu musiałam przerwać na chwilę lekturę, a nawet skłoniła mnie do refleksji. Jeżeli ktoś jest zainteresowany: premiera już 17 sierpnia!
     Ludzie w dzisiejszych czasach uwielbiają snuć wizje nadchodzącej apokalipsy i rozważać różne wersje naszego ostatecznego kresu: wojna nuklearna, epidemia zombie czy inwazja z kosmosu. Ja jednak sądzę, że nasz koniec nastąpi pewnego całkiem zwyczajnego dnia, kiedy wszyscy przestaną się zastanawiać nad tym, dlaczego osoby w ich otoczeniu  zachowują się tak, a nie inaczej, kiedy wszyscy pozamykają się w swoich czterech ścianach i zgniją w samotności.
     Za możliwość przeczytania dziękuję Moondrive :)

5 komentarzy:

  1. Jutro jadę do Krakowa autobusem, a że nie lubię brać książek w podróż tym środkiem komunikacji to zabiorę się za tę pozycję, o której był dzisiejszy post. Również dostałem tę książkę od wydawnictwa, a więc wypadałoby ją przeczytać :D

    Hubert z Thelunabook
    http://maasonpl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm... książka wydaje się ciekawa, jednaże ja raczej po tego typu powieści nie sięgam. Jeśli nadarzy się okazja to być może, chociaż nie jestem przekona.

    Pozdrawiam cieplutko i ściskam :*
    M.
    martynapiorowieczne.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta książka bardzo przypomina mi książkę "Fan Girl" tak jej dawno nie czytałam, że muszę do niej wrócić. A co do tej książki to na pewno znajdzie się na mojej biblioteczce.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :D
    https://okularnicaczyta.blogspot.com/2017/07/wywiad-z-zaczytanaana.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Już nie mogę się doczekać aż ja przeczytam. Wydaje się być idealna na wakacje mój blog

    OdpowiedzUsuń
  5. Już od jakiegoś czasu próbuję gdzieś ją dorwać, bo muszę koniecznie przeczytać. Sporo osób ją poleca, a moja lista książek do przeczytania znów się wydłuża...
    xoxo
    L. (http://slowotok-laury.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń